Psychiatra: Poświęć 15 minut swojemu dziecku i uratuj je przed depresją. Rozmowa jest kluczem do wszystkiego

Marta Siesicka-Osiak
prof. Irena Namysłowska: Większość rodziców na swój sposób kocha dziecko. Zatracili się jednak w nadmiarowym nadrabianiu niedomiaru z przeszłości. Chcą, aby ich dzieciom było lepiej, ale zapominają, żeby dla nich po prostu być.
prof. Irena Namysłowska: Większość rodziców na swój sposób kocha dziecko. Zatracili się jednak w nadmiarowym nadrabianiu niedomiaru z przeszłości. Chcą, aby ich dzieciom było lepiej, ale zapominają, żeby dla nich po prostu być. ljubaphoto/GettyImages
Żyjemy w czasach, w których uwaga i czas są towarem deficytowym. Dzieci i młodzież, wychowywane przez dzisiejsze pokolenie 40-50 latków, są w fatalnej kondycji psychicznej. Razem z prof. dr hab. n. med. Ireną Namysłowską, wybitną psychiatrą, terapeutką rodzinną i superwizorką w Fundacji Słonie na Balkonie oraz Agatą Ejchman-Albinowską – psychiatrą dzieci i młodzieży, pediatrą, psycholog i psychoterapeutką współpracująca z Fundacją, sprawdziłyśmy, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami polskich domów. Usłyszałyśmy głównie ciszę, ale ekspertki nie tracą optymizmu.

Strona Zdrowia: Dużo mówi się o tym, co wpływa na stan psychiczny dzieci. Wśród głównych winowajców wymieniane są telefony komórkowe, media społecznościowe, ale… chciałabym dziś porozmawiać o tym, co dzieje się w domach dzieci, które coraz częściej popadają w depresję. Jak duży wpływ na kondycję psychiczną dzieci ma sytuacja rodzinna?

prof. Irena Namysłowska: Oprócz bycia psychiatrą, jestem też terapeutką rodzinną i jestem przekonana, że najważniejszy w życiu młodego człowieka jest właśnie dom rodzinny. W domu rodzinnym rozpoczyna się jego „bycie”. To dom jest odpowiedzialny za jego rozwój psychiczny i fizyczny.

A co się dzieje w domach dzisiejszych 40-50-latków? Wielu z nich ledwo radzi sobie sama ze sobą… Gdzie tu miejsce na wychowywanie dzieci?

prof. Irena Namysłowska: To jest bardzo trudny okres dla rodziców. Może dlatego jest też trudny dla ich dzieci? Cały polski system przechodzi teraz zmiany społeczno-kulturowo-ekonomiczne, a one odbiją się na życiu polskich rodzin.

Nie pomaga w tym niezwykłe zaangażowanie Polaków w pracę. Jesteśmy narodem, który nie bardzo pozwala sobie na odpoczynek i jest jednym z najwięcej pracujących w Europie. Być może pokolenie czterdziesto-, pięćdziesięciolatków usiłuje nadgonić to wszystko, co stracili w okresie systemu komunistycznego w Polsce? Wyjść z tego niedoboru.

Ale nie można tych rodziców obciążać, bo za ich działaniami kryje się chęć dania dzieciom tego, czego sami nie mieli. Myślą: będę miał dwie prace plus dwie dodatkowe, ale będę mógł wozić syna do prywatnej szkoły, opłacić zajęcia dodatkowe i zapewnić świetny wyjazd wakacyjny.

Jednak umyka im to, co jest kluczowe: dostępność emocjonalna. Często słyszę w gabinecie od dzieci skargę: „przychodzę do pustego domu i muszę odgrzać i zjeść sam obiad”. Być może jest tam jakaś opiekunka, gosposia, ale nie ma tam mamy ani taty.

A kiedy rodzice wreszcie wrócą wieczorem, są bardzo zmęczeni i ich kontakt z dzieckiem ogranicza się do pytania o to, jak było w szkole i czy zjadły obiad. A co potem robią rodzice? Biegną do internetu. Mówi się, że to dzieci zamykają się w wirtualnym świecie, ale często to właśnie dorośli siedzą przed ekranami, robią w sieci zakupy, grają, sprawdzają wiadomości czy dalej pracują. Są nieobecni duchem, niedostępni emocjonalnie.

Agata Ejchman-Albinowska: Jak słusznie zauważa pani profesor – na relacje rodziców i dzieci często wpływ ma codzienny brak czasu, trudności z komunikacją oraz zdarzenia losowe. Ale warto podkreślić, że kiedy rodzice są uważni i potrzebują tej pomocy dla dzieci, dla siebie lub całej rodziny to mogą ją uzyskać.

Co jest sygnałem dla rodziców, że dziecko potrzebuje pomocy specjalisty?

Agata Ejchman-Albinowska: Nie zawsze jest tak, że to rodzice zauważają problem. Oni czasami bywają bardzo zaskoczeni stanem zdrowia swojego dziecka, na które pierwszy zwrócił uwagę np. nauczyciel czy psycholog w szkole albo inne dziecko. Rodzice mówią: „wezwano mnie do szkoły, bo moje dziecko się samookalecza”. Te dzieci cierpią w skrytości, a rodzice to przegapiają, bo są… zabiegani.

Zdarza się też tak, że dzwonią do nas rodzice i mówią: „moje dziecko chciało się spotkać z psychologiem, ale ja nie wiem, czy naprawdę tego potrzebuje, czy to tylko taka moda, bo koleżanki chodzą”. W takiej sytuacji naprawdę zawsze lepiej jest przyjść i usłyszeć, że wszystko jest w porządku, a problemy wynikają z okresu dojrzewania, niż zbagatelizować i przeoczyć problem.

Zawsze zastanawia mnie też to, że tak trudno jest pomyśleć rodzicom, że ich dziecko jest depresyjne. Łatwiej przyjąć, że jest po prostu leniwe. Często słyszę w gabinecie, że dziecko nie chce się uczyć, sprzątać, rozmawiać. Nawet z łóżka nie chce mu się wstać. Rodzice widzą takie objawy, ale nie wiedzą, co tak naprawdę się z nim dzieje.

I tu pojawia się problem z komunikacją. Brak czasu na zwykłą rozmowę…

Agata Ejchman-Albinowska: Tak, ale z naszymi dziećmi wcale nie jest łatwo się komunikować. Nie pomagają na pewno różnice między pokoleniami – inne zainteresowania, nowinki elektroniczne, „TikToki” – to nie są dla rodziców normalne, życiowe sprawy. Niestety dorośli trochę to prześmiewają, umniejszają, a to dodatkowo sprawia, że dzieci nie chcą się z nami rozmawiać.

Matka mówi: „moja córka jest zainteresowana tylko kosmetykami i malowaniem”. A to wcale nie musi być głupie i próżne. Warto przyjrzeć się dokładnie temu, co naprawdę robią nastolatki. A potrafią być prawdziwymi artystami, ekspertami, robić piękne makijaże i zdjęcia. Jeśli to lekceważymy, to nie znajdziemy sposobu na porozumienie się z dzieckiem.

Modne teraz mangi, anime, kpop – to są dla niektórych z nas trudne, obce tematy. Ale jeśli rodzice poświęcą czas, zagłębią te zagadnienia i zrozumieją pasję dzieci, to jest pierwszy krok do sukcesu.

I oczywiście powinni zacząć słuchać tego, co dziecko ma do powiedzenia. Jeśli ono raz czy drugi usłyszy: a co ty możesz mieć za problemy? Wszystko masz, a wiecznie narzekasz. To nie przyjdzie potem do rodzica szukać pomocy, kiedy będzie jej potrzebowało.

prof. Irena Namysłowska: Większość rodziców na swój sposób kocha dziecko. Zatracili się jednak w nadmiarowym nadrabianiu niedomiaru z przeszłości. Chcą, aby ich dzieciom było lepiej, ale zapominają, żeby dla nich po prostu być.

A prawda jest taka, że wszyscy ze sobą za mało rozmawiamy. Wystarczy popatrzeć na to, co robią młodzi dorośli w kawiarniach? Siedząc naprzeciwko siebie, patrzą w telefony. A ten brak rozmowy jest niezwykle obciążający – rodzice nie rozmawiają z dziećmi, ze sobą, ale i z własnymi rodzicami, w związku z czym wnuki nie rozwijają relacji z dziadkami, od których mogłyby się wiele nauczyć.

Tak, dziadkowie często są coraz mniej obecni w życiu młodych ludzi, w szczególności gdy zniknęły domy wielopokoleniowe. A mogliby wiele zaoferować młodzieży, prawda?

prof. Irena Namysłowska: Uważam, że nie do końca wykorzystywane jest doświadczenie starszych ludzi. Zostaje przerwany przekaz międzypokoleniowy. Pokolenia babć i dziadków wiele przeżyło – wojnę, stracenia, zesłania – mogą jeszcze dużo opowiedzieć młodzieży, która mogłaby z tego skorzystać. To, że dziadkowie w ogóle przetrwali, to też ważny model dla dzieci. Dziadkowe sami w sobie stanowią ciągłość pokoleń.

Ta opowieści o przeszłości, o tym, co w naszej rodzinie było ważne, to przekaz transgeneracyjny, w którym czasem młodzież żyje, nie zdając sobie z tego sprawy. Ale to może się zmienić. Może o tym świadczyć ogromna popularność książki „Chłopki”, która wynika właśnie z potrzeby zrozumienia tego, skąd się wzięliśmy.

A świadomość swoich korzeni jest szalenie ważna w naszym życiu. To też mogłoby pomóc młodzieży w zrozumieniu wielu rzeczy. Odziedziczona trauma, która jest w nas zamknięta, zepchnięta do nieświadomości ma dużo większe znaczenie niż trauma, która przestaje być negatywna przez jej poznanie i przepracowanie.

Ale do rozmowy zarówno z rodzicami, jak i z dziećmi jest potrzebna nie tylko chęć i umiejętności, ale przede wszystkim czas. Spokojny czas, który warto wygospodarować każdego dnia np. przy rytuale wspólnego picia herbaty czy nawet obejrzenia wspólnie filmu, który stanie się pretekstem do rozmowy.

Wiele osób od razu powie, że nie ma tego czasu. Kiedyś trafiłam na stwierdzenie, że lepsze jest 15 minut poświęcenia całkowitej uwagi dziecku dziennie niż godzina z zaglądaniem do telefonu czy błądzenia myślami w niedokończonej pracy. Czy ten kwadrans może być wystarczający?

prof. Irena Namysłowska: Tak, to już jest coś. Nie tylko dorośli są zmęczeni. Dzieci też są na co dzień przeciążone (niekoniecznie potrzebnymi) dodatkowymi zajęciami. Nie każdy znajdzie godzinę dziennie na rozmowę.

A co w tym czasie zrobić z telefonami, które są coraz częściej traktowane jako zabójcy życia rodzinnego?

prof. Irena Namysłowska: Po pierwsze warto zdać sobie sprawę, że powinno się ograniczać korzystanie z telefonu. Ważne jest, żeby rodzice próbowali poeksperymentować w zakresie. Może warto ustalić wspólnie, rodzinnie, chociaż te 15 minut bez telefonu dziennie?

Na całym świecie pojawia się tendencja do ograniczania używania telefonów w szkole czy na obozach. Skoro młodzież może tak żyć, to chyba rodzice też dadzą radę? Warto zacząć od hasła: nasza rodzina bez telefonu przez kwadrans. Może okaże się, że to fajne? I czas się stopniowo wydłuży.

Miejmy wiarę w mądrość człowieka – rodzica. Jestem optymistką, wierzę w to, że telefon zacznie nas męczyć, że ta jałowość ciągłego sięgania po komórkę sprawi, że zaczniemy próbować obchodzić się bez niej. Szczególnie jeśli będzie odpowiednia edukacja w tym zakresie.

Wierzę, że człowiek nie będzie chciał sobie szkodzić i nawyk używania telefonu stanie się na tyle niekomfortowy, że sami zaczniemy odkładać te telefony na bok. Przecież właśnie tak było z pierwszymi telewizorami – były czymś szalenie atrakcyjnym, sąsiedzi umawiali się na wspólne seanse, a teraz coraz więcej ludzi nie ma w ogóle telewizora. Nie chcą tracić czasu, patrząc w ekran, więc liczę na to, że zaczniemy rozumieć, że naprawdę da się żyć bez telefonów. A odzyskany czas przeznaczymy na rozmowę z bliskimi.

A jeśli mimo wszystko dziecko, a często cała rodzina, potrzebuje pomocy? Co robić? Liczby pokazują, że coraz więcej nastolatków i młodszych dzieci jej potrzebuje, a z dostępnością do specjalistów jest ogromny problem.

Agata Ejchman-Albinowska: Tak, dzieci coraz częściej trafiają na terapię – np. do naszej Fundacji Słonie na Balkonie, gdzie zespół stale się rozrasta, bo mimo naszych starań, miejsc jest ciągle za mało, a dzieciaki czekają w kolejce. A jak mamy odesłać bez pomocy dziecko, które wiemy, że ma myśli samobójcze albo się samookalecza?

Staramy się jak najlepiej dopasować ofertę do potrzeb rodzin, jest psychoedukacja dla rodziców, terapia rodzinna, terapie indywidualne i grupowe dzieci. Te ostatnie są szczególnie ważne, bo pomagają dotrzeć z pomocą do większej liczby dzieci. Zawsze można skorzystać z bezpłatnych infolinii, takich jak nasza (800 800 602) i tam uzyskać pierwszą pomoc, poradę i wsparcie. Nie należy się zniechęcać i poddawać, bo naprawdę – mimo że nie jest to często łatwe – pomoc można uzyskać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zdrowie

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronazdrowia.pl Strona Zdrowia