O to, jak się rozwija się trend zero waste w Polsce, ile miliardów złotych wydajemy na butelkową wodę i czy marchewka może zastąpić na talerzu kotleta, opowiada propagatorka idei w naszym kraju – Sylwia Majcher.
Jakie są początki powstania trendu zero waste?
Sylwia Majcher: To naturalna odpowiedź na nadmiar jakim się otaczamy. Jego prekursorką jest Bea Johnson, Amerykanka, mieszkająca w Kalifornii razem ze swoją czteroosobową rodziną. Żyła jak każdy nas – korzystając z dóbr materialnych ponad miarę i w pewnym momencie postanowiła uporządkować i zminimalizować bałagan, który miała w swoim życiu i otoczeniu.
Udało jej się to na różnych polach, bo nie dość, że pozbyła się wielu niepotrzebnych rzeczy, to przestała też robić zbędne zakupy i zaoszczędziła przynajmniej połowę pieniędzy wydawanych wcześniej na bezsensowne zakupy.
Czytaj także: Nie wyrzucaj resztek po jajku tylko nałóż na twarz. Tania maseczka na zmarszczki silnie liftinguje i rozświetla
Jest też autorką najbardziej znanej piramidy „5R”, dotyczącej zero waste, swoistego drogowskazu, który ułatwia wejście na drogę porządkowania swojego życia. Jej podstawowe hasła to: odmawiaj (nie przyjmuj rzeczy, których nie potrzebujesz), ograniczaj (przedmioty w swoim otoczeniu i podczas zakupów), używaj ponownie, oddawaj do recyklingu i kompostuj.
Zobacz także: Ekologiczne sprzątanie mieszkania. Oto sposoby, które warto znać
Brzmi rewelacyjnie. Ale czy w Polsce jesteśmy już gotowi na zero waste?
To co robimy nie zawsze trzeba nazywać, choć mamy potrzebę identyfikacji, przynależności do pewnej grupy, która podziela te same wartości. I tak jest właśnie z zero waste – przyciąga coraz więcej osób, które chcą zostawić po sobie dobry ślad, a niekoniecznie węglowy.
Zaczynamy coraz bardziej zwracać uwagę na to, że bałagan i nadmiar, który mamy wokół siebie, nas przytłacza. Jednocześnie widzimy, że jak wiele jesteśmy w stanie zrobić, po prostu zmieniając niektóre codzienne przyzwyczajenia.
Wynika to też z tego, że coraz więcej mówi się o kryzysie klimatycznym, o nadchodzącej katastrofie klimatycznej. O tym, że jeśli my nic nie zrobimy to ten świat – już nie za kilkaset, ale za kilkadziesiąt lat – będzie wyglądał zupełnie inaczej niż w tej chwili. Eksperci z WFF przewidują, że jeśli nic się nie zmieni to w 2050 roku w oceanach będzie więcej plastiku niż ryb.
Najnowszy raport IPCC, czyli naukowców z kilkudziesięciu krajów świata, jasno mówi, że to człowiek jest odpowiedzialny za zmianę klimatu. I tak samo jak jest za nie odpowiedzialny, ma możliwość, żeby je powstrzymać.
Czyli wychodzi na to, że zmiany powinniśmy zacząć od sprzątnięcia własnego „podwórka”. Ale jak to robić, żeby nie zrazić się na starcie?
Na początku warto zobaczyć, z czym mamy problem, bo w każdym domu jest inaczej. U mnie było to m.in. z marnowanie żywności i nadmiar rzeczy. Może wtedy zrobić sobie „audyt śmietnika” – przejrzenie jego zawartości ułatwi nam sprawdzenie, czego mamy nadprodukcję, jakich śmieci mamy najwięcej.
Może się okazać, że problemem jest nadmiar plastiku. W Polsce co roku wydajemy 3,5 mld złotych na wodę w butelkach, a 4,5 mld plastikowych butelek trafia do kosza! A wystarczy odkręcić kran. Sanepid potwierdza, że w większości polskich domów, kranówka nadaje się picia. Czasem nawet jest lepsza niż ta woda, którą kupujemy, bo ma więcej wapnia czy magnezu.
Odkręcenie kranu może być świetnym początkiem przygody z zero waste. Jeśli mamy opory przed piciem kranówki, można zacząć od używania filtra, ale warto najpierw zapoznać się z instrukcją użytkowania, bo niewiele osób wie, że np. butelka z filtrem powinna stać w lodówce, a filtr należy regularnie wyparzać.
Innym krokiem może być zabieranie własnych siatek na zakupy i robienie przemyślanych zakupów. To ma ogromny wpływ na ślad węgłowy i na emisję gazów cieplarnianych, bo gdybyśmy potraktowali marnowanie jedzenia jako kraj, to byłby na trzecim miejscu pod względem emisji gazów cieplarnianych po Chinach i Stanach Zjednoczonych.
Planowanie zakupów ma więc ogromne znaczenie, podobnie jak traktowanie lodówki, jako „sklepu pierwszego wyboru” – czyli najpierw sięganie tam i wykorzystanie tego co mamy, a dopiero potem pójście na zakupy.
Tak naprawdę zero waste to styl życia. Kiedy człowiek nabiera coraz większej świadomości i zaczyna praktykować niektóre przyzwyczajenia, to pewne zachowania stają się dla niego naturalne. Warto mieć świadomość dużego efektu – tego, że naszymi decyzjami jesteśmy w stanie realnie wpływać na stan środowiska.
Uwaga na „wody” smakowe – takie napoje mogą szkodzić!
Wciąż pijemy za mało wody. Czy jednak ta ze „smakiem” to dobry wybór dla kogoś, kto nie lubi czystej? Wyjaśniamy, jaki skład powinien mieć taki napój, który według prawa wodą wcale nie jest.
Stajemy przed lodówką i zaczyna się problem. Minął termin przydatności produktu do spożycia, a my nie wiemy, czy można jeszcze go jeść czy już trzeba wyrzucić. Gdzie leży zdrowa granica zero waste?
Rzeczywiście jest tak, że aż ¾ Polaków nie rozróżnia rodzajów dat ważności. W Polsce mamy dwa terminy pojawiąjące się na opakowaniach produktów spożywczych. „Należy spożyć do” dotyczący najbardziej wrażliwych składników, takich jak świeże mięso czy nabiał oraz „najlepiej spożyć przed”. Ten drugi to sugestia producenta, że do tego momentu, ten składnik będzie jak najlepszej jakości, ale jednocześnie nic się nie wydarzy dzień czy nawet kilka dni po terminie, jeśli ten produkt był fabrycznie zamknięty i przechowywany we właściwych warunkach np. w lodówce.
Różne badania pokazują, że właściwie przechowywany produkt dobrze smakuje, a przede wszystkim jest bezpieczny mikrobiologicznie, także nawet po kilku tygodniach po upływie terminu ważności.
Kampania „Często dobre dłużej”, w której uczestniczą m.in. banki żywności i kilkudziesięciu producentów żywności ma na celu pokazanie, że wiele produktów może być spożywanych po terminie. Na opakowaniach jogurtów, serków pojawia się logo kampanii z hasłem: „Popatrz, powąchaj, posmakuj – sprawdź zanim wyrzucisz”.
To sugestia, żebyśmy znów zaczęli ufać swoim zmysłom, bo przestaliśmy to robić polegając jedynie na datach znajdujących się na opakowaniach. Jeśli produkt nie był wcześniej otwierany, nie ma wybrzuszonego wieczka, a w środku nie zebrała się woda i nie ma oznak pleśni, to prawdopodobnie nadaje się do spożycia. Wystarczy spróbować, sprawdzić czy ma odpowiedni, niezmieniony smak.
Stawiajmy, więc na większe zaufanie do siebie i miejmy większą tolerancję do kupowanych produktów. Na co dzień wyrzucamy „brzydkie marchewki” albo nawet nie kupujemy jabłek z małą plamką. Chcemy, żeby wszystko było idealne, a „brzydkie” warzywa i owoce także są pełnowartościowym pożywieniem. Możemy wykorzystać je inaczej niż na surowo, jeśli nie podoba nam się ich wygląd. Możemy je upiec, ugotować, usmażyć i nadać im zupełnie inny wizerunek.
Sprawdź: Czy przejrzałe owoce są zdrowe? Zobacz, co z nimi zrobić
Natomiast granicą zero waste w kuchni jest pleśń, nawet jeśli znajduje się tylko na fragmencie produktu. Nie kreujemy wyrzutów sumienia, nie odkrawamy zepsutego kawałka, tylko wyrzucamy całość, bo nie wiemy, co się zadziało w środku. Musielibyśmy te warzywa i owoce przebadać pod mikroskopem, żeby zobaczyć do jakich doszło reakcji, więc nie ryzykujemy i wyrzucamy do kosza.
Zobacz także:
Promuje Pani odżywianie „sezonowe” zgodne z tym, co jest aktualnie dostępne, adekwatnie do pory roku. Czy to także łapie się w trend zero waste?
Sezonowość i lokalność to niemarnowanie potencjału tego, co mamy w zasięgu ręki i okolicy. To także skracanie drogi, jaką pokonuje produkt trafiając na nasz talerz, a również wybór produktów o najlepszej gęstości odżywczej dla nas.
To też troska o ślad węglowy, choć nie chodzi o popadanie w skrajność i rezygnowanie z pomarańczy czy cytryny, tylko o to, żebyśmy częściej wybierali to, co jest aktualnie dostępne. Abyśmy pamiętali, że w naszej strefie klimatycznej truskawki nie rosną w grudniu, a pomidory, które jemy zimą przyjechały z daleka, z Hiszpanii czy Maroko i nie mają smaku słońca, którego byśmy oczekiwali, ani takich wartości odżywczych, jakbyśmy chcieli.
Warto pamiętać, że sezon nowalijkowy zaczyna się zgodnie z tym, co dzieje się w przyrodzie. Jeśli jest ciepło, to zaczyna się na początku kwietnia, ale jeśli jest chłodniej – pod koniec kwietnia. A ponad 70 proc. nowalijek, którego pojawiają się u nas w marcu, przyjeżdża do z zagranicy.
Gotowanie w rytmie sezonu jest też dla nas oszczędnością. Oprócz tego, że produkty są wtedy najbardziej wartościowe, to są też najtańsze. Korzystając z tego, możemy zrobić zapasy i je zamrozić, przetworzyć, zrobić pulpy czy sosy.
Zobacz także:
Umiemy gotować z tego, co nam zostanie w lodówce albo spiżarni? Czy nadal pokutuje przekonanie, że pełnowartościowy obiad to tylko: kotlet, ziemniaki, surówka?
Jesteśmy przekonani, że do przygotowania dobrego dania potrzebujemy mnóstwa składników. Gotujemy bardzo sztampowo: jeśli marchewka i pietruszka to tylko do zupy. Brakuje nam odwagi i kreatywności w kuchni, potrzebujemy przepisów.
Badania banków żywności pokazują, że jesteśmy przywiązani do różnych receptur, które znamy, boimy się improwizacji, jeśli nam brakuje jakiegoś składnika, to go nie zastępujemy innym, tylko rezygnujemy z tej potrawy. Tu pojawia się kolejny problem – nie znamy grup produktowych, nie wiemy jak je wzajemnie zastępować.
Brakuje nam brawury, większego zaufania do siebie i… skromności. Potraktowania jednego składnika, warzywa jako dania. Np. marchewka może być skarmelizowana, upieczona z dodatkiem miodu i wyrazistych przypraw, wystarczy ugotować do niej kaszę, ryż czy makaron i mamy pełnowartościowy posiłek.
Powinniśmy zmieniać perspektywę, uznając, że każde warzywo z dodatkami olejów i pestek, może być podstawą pełnowartościowego posiłku, jednocześnie usuwając nadmiar mięsa z naszego talerza. Przemysłowa produkcja mięsa odpowiada za 14 do 16 proc. emisji gazów cieplarnianych. Polacy zjadają tygodniowo ponad 1,3 kg mięsa, a dla własnego zdrowia powinni maksymalnie pół kilograma.
Ograniczenia związane z nawykami żywieniowymi tkwią w naszych głowach. Przeceniamy białko zwierzęce, bo mięso przez lato funkcjonowało w Polsce, jako towar luksusowy. Dieta zarówno wegańska, jak i mięsna, może być źle skomponowana. Ważne, aby na talerzu znalazły się wszystkie niezbędne składniki, a jak najmniej z nich trafiało do kosza.