Zaburzona osobowość to znaczy jaka?
Osobowość określa, jacy jesteśmy i odróżnia nas od innych. To zbiór przymiotów właściwych tylko nam. Zaburzenia osobowości to występowanie cech niepodatnych na zmianę. Utrudniają one prawidłowe przystosowanie, prowadzą do znacznego osłabienia funkcjonowania społecznego, zawodowego i/lub subiektywnie złego samopoczucia. Zaburzeniom osobowości często towarzyszy występowanie różnych objawów psychopatologicznych, czy zaburzeń psychicznych np. objawów lękowych, depresyjnych, psychotycznych, zachowań autoagresywnych oraz uzależnień. Zaburzenia osobowości są też definiowane jako sposób myślenia, przeżywania i zachowania odbiegający od kulturowo przyjętych norm. Niewielka doza nieufności powoduje ostrożność, co pomaga nam radzić sobie z otaczającą rzeczywistością. Problem pojawia się, kiedy nie jesteśmy w stanie zaufać nawet osobom życzliwym, w każdym widzimy wroga.
Czym różnią się zaburzenia osobowości od choroby psychicznej?
Sformułowanie „choroba psychiczna” zarezerwowane jest dla jednostek takich jak: schizofrenia, w której pojawiają się objawy psychotyczne, na przykład omamy czy urojenia,
, depresja. O zaburzeniu osobowości mówimy, gdy zachowania człowieka, jego sposób przeżywania, postrzegania siebie i innych, reagowania emocjonalnego i wchodzenia w związki sprawiają, że źle funkcjonuje. Każdy miewa problem z odnalezieniem się w rzeczywistości, ale u osób z zaburzeniami osobowości ten stan utrzymuje się stale. Zaburzenia osobowości nie są chorobą, a utrwalonymi wzorcami postępowania, nawiązywania relacji oraz funkcjonowania w społeczeństwie. Narastają zazwyczaj od wczesnego dzieciństwa, mogą być warunkowane genetycznie. Dzieci przychodzą na świat z pewnymi cechami, np. gorzej znoszą przerwy w karmieniu, jedne są bardziej drażliwe, inne spokojniejsze. Etiologia zaburzeń osobowości to również uwarunkowania zewnętrze: rodzinne i społeczne. Mówimy o zaburzeniach charakteru, coś nie pozwala człowiekowi dogadywać się z ludźmi, przebywać w grupie, utrzymać pracę, bez problemu przejść przez szkołę, nie zawalić studiów, być w związku intymnym. To są punkty, które nie działają. Zaburzenia psychiczne pojawiają się zwykle w okresie dojrzewania. Mówimy o pewnym załamaniu linii życiowej w okresie 18-21 roku życia. Młodzi pacjenci mają mnóstwo kłopotów z dostosowaniem się do życia społecznego.
Z czego to wynika?
Adolescencja jest najtrudniejszym okresem, wtedy kształtuje się tożsamość. Kiedyś na naszym oddziale były raczej osoby w wieku 25-30 lat. Co innego diagnozowaliśmy - głównie zaburzenia typu narcystycznego czy borderline. Teraz jest coraz więcej młodych ludzi, ponieważ lepiej diagnozujemy i szybciej wychwytujemy pewne rzeczy. Ale to połowa prawdy. Drugą połową jest narastająca liczba młodych pacjentów, którzy tracą kontakt z rzeczywistością. Żyją w wirtualnym świecie i w zetknięciu z realnymi problemami okazuje się, że nie mają żadnych psychologicznych narzędzi, by sobie poradzić. Po oderwaniu od komputerów, laptopów czy telefonów nie są emocjonalnie przygotowani na różne wyzwania związane z dorosłością, a nawet z adolescencją. Ten okres zawsze był uważany za trudny i taki jest, ale obecnie mnóstwo młodych ludzi się izoluje, rozmawiają ze sobą głównie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Pandemia pogorszyła ten stan, bo zaczęły się nasilać zaburzenia lękowe. Młodzi pacjenci się boją. Matki opowiadają, że nawet towarzyskie dzieciaki, które lubiły chodzić do szkoły po okresie pandemii boją się grup rówieśniczych, obawiają się wyjść z domu. Sytuacja jest zła. Dostanie się do psychiatry dziecięcego w sąsiednim województwie to trzy miesiące oczekiwania. Młodzi ludzie mają zupełnie inne rozpoznania, inaczej się zachowują, mają większe trudności w psychologizowaniu, w łączeniu różnych rzeczy ze sobą, przyjmowaniu interwencji psychoterapeutycznych, z motywacją też jest znacznie gorzej. Dorosły zazwyczaj ma motywację do leczenia, w przypadku młodych ludzi to rodzice zauważają, że dzieje się coś złego.
Jakie sygnały powinny niepokoić?
Izolowanie się. Młody człowiek nie chce wychodzić z domu, głównie siedzi sam. Nie ma ochoty uczestniczyć w aktywnościach rodzinnych. Zdarzają się samookaleczenia, mówię o cięciach, o nadmiernym piercingu, przypalaniu papierosem, a także o próbach samobójczych. Czasami ci ludzie ukrywają autoagresywne działania, ale jest spora część, która w ten sposób chce zwrócić na siebie uwagę. To wołanie o pomoc.
Co ich popycha do takich czynów?
Pustka wewnętrzna. Mówią, że to uczucie nie do zniesienia. Wtedy ból fizyczny przywraca im poczucie rzeczywistości. Kiedy pacjent się okalecza, czuje, że żyje. Uczucie pustki powoduje, że jest w totalnej rozpaczy. Prawdopodobnie jest to okropne doznanie. Pewnie każdy z nas mógłby sobie przypomnieć taki epizod, ale byłby to moment, a nie stan, który trudno wytrzymać. Cierpienie fizyczne jest dla nich łatwiejsze do zniesienia niż ból psychiczny. Samookaleczenie czy próba samobójcza jest krzykiem: tu jestem, zwróć na mnie uwagę. Nawet jeżeli wygląda to czasami bardzo roszczeniowo. Zdarza się, że jest dużo tych prób. Nawet kilkanaście. Chociaż warto też dokonać rozróżnienia: są zamiary samobójcze – zamierzam coś takiego zrobić, albo zrobię to tak, że wymaga to jedynie zaopatrzenia chirurgicznego, niektórzy się drapią czy rozdrapują rany. I to też jest drastyczne. Ale czasem pacjent naprawdę chce odebrać sobie życie. I pytanie, czy jest to reakcja na jakąś sytuację czy też jakieś przekonanie albo psychoza, czyli wewnętrzny nakaz, by to zrobić. To też się diagnozuje: dlaczego, z jakiego powodu, o co chodzi i do czego to miało doprowadzić. Na szczęście wiele prób jest nieudanych, bo ktoś zajrzał na czas, przeczytał list czy sms-a. W większości pacjenci, którzy są po wielokrotnych próbach samobójczych i się leczą, już tego nie powtarzają. Takie stany można leczyć i można wyleczyć.
Ile osób tutaj trafia?
Mamy 35 łóżek. Leczenie trwa pół roku, więc możemy przyjąć ponad 60 osób rocznie, z czego dwie trzecie kończy leczenie. Przerwanie leczenia nie jest rzadkie. Wystarczy impuls i pacjent stwierdza, że nie chce, że jest za trudno, albo że nie chce mieć do czynienia ze swoimi emocjami i emocjami innych. Leczenie w tym oddziale polega na byciu z ludźmi. Społeczność terapeutyczna jest najważniejsza: bycie ze sobą, kontakt, współpraca. Dla wielu jest to za trudne. Mamy pewien sposób leczenia, a on nie każdemu pasuje. Jednak nie można robić wszystkiego, jesteśmy specjalistycznym oddziałem i próbujemy leczyć to, co możemy.
Jakie są rodzaje zaburzeń osobowości?
Możemy wyróżnić kilka ich rodzajów, np. zaburzenia schizoidalne. Taki pacjent niekoniecznie widzi potrzebę, by nawiązywać relacje, prowadzi życie samotnika. W zaburzeniach paranoidalnych najbardziej widocznym objawem jest nieuzasadniona, nadmierna podejrzliwość wobec otoczenia wraz z poczuciem bycia wykorzystywanym lub oszukiwanym przez innych. Dla osób antyspołecznych charakterystyczne jest nieliczenie się z uczuciami innych, egocentryzm i wysokie oczekiwania, które stawiane są osobom z otoczenia. Raczej nie doświadczają poczucia winy czy lęku (chyba że przed karą). Jeszcze innym zaburzeniem jest osobowość chwiejna typu borderline. Główną cechą charakterystyczną tego typu zaburzeń jest niestabilność i impulsywność w kontaktach międzyludzkich, skupienie na sobie i zmienny nastrój. Duża niepewność siebie jest przyczyną lęków, impulsywność przejawia się w ryzykownych zachowaniach, czasem pacjenci mają za sobą kilka prób samobójczych lub samookaleczeń, często towarzyszą temu uzależnienia od alkoholu i substancji psychoaktywnych. Osoby z zaburzeniami narcystycznymi wyolbrzymiają poczucie własnego znaczenia, przy jednoczesnej dużej wrażliwości na krytykę i głęboko ukrytym niskim poczuciu własnej wartości. I wreszcie zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, czyli nadmierne skupienie się na szczegółach, trudności w odstąpieniu od przekonań, zachowań i procedur, a także perfekcjonizm.
Które zaburzenia dominują?
Przez 20 lat pracy w oddziale widzimy, że to się bardzo zmienia. Początkowo dominowały zaburzenia typu narcystycznego i borderline. Teraz mamy znacznie mniej rozpoznań osobowości chwiejnej emocjonalnie, a więcej typu unikającego, schizoidalnego – czyli odizolowanego pacjenta w swoim świecie dziwacznych zachowań. Coraz więcej jest niedojrzałych osobowości, które charakteryzują się niedojrzałym systemem mechanizmów obronnych, a także cała masa dysforii płciowych - osób, które mają kłopot z tożsamością seksualną, albo chcą zmieniać płeć.
Łatwo postawić diagnozę?
Wiele zależy od doświadczenia diagnosty. Nie należy być zbyt pewnym siebie, trzeba mieć czas na słuchanie pacjenta, w pewnym sensie uczenie się od niego. U nas w oddziale są to cztery konsultacje u różnych specjalistów. Pierwszy to psychiatra, którzy podczas rozmowy z pacjentem sprawdza, czy ma do czynienia z zaburzeniem osobowości czy chorobą psychiczną. Drugie spotkanie to konsultacja życiorysowa, podczas której terapeuta zbiera wywiad pod kątem poznania pacjenta. Trzecia konsultacja to spotkanie z psychoterapeutą, który bada możliwości pacjenta: czy jest w stanie kojarzyć fakty, łączyć je, czy ma motywację do zmiany i czy wiąże różne niepowodzenia życiowe z samym sobą, a nie tylko ze światem zewnętrznym. Jest mało korzystnie, gdy pacjent uważa, że to otoczenie jest wszystkiemu winne. Potrzebne jest skupienie na tym, co z mną, co u mnie i dlaczego mi nie wychodzi. Czwarta konsultacja przebiega w zespole: dyskutujemy pacjenta, stawiamy diagnozę, zastanawiamy się, czy jesteśmy w stanie mu pomóc.
Na ile zaburzenia osobowości utrudniają prawidłowe funkcjonowanie społeczne, rodzinne czy zawodowe?
Bardzo poważnie. Mówimy, że zaburzenia osobowości to zaburzenia relacji. Pacjenci nie są w stanie utrzymać pracy, poradzić sobie w szkole czy na uczelni, mimo że są to osoby bardzo inteligentne – miewamy pacjentów z doktoratami, naukowców. Kiedy jednak ktoś nie radzi sobie w kontaktach z drugim człowiekiem, wypada z zespołu, ponieważ nie jest w stanie się porozumiewać, wchodzi w konflikty i nie sposób do niego dotrzeć. Bywają sytuacje, że osoby z zaburzoną osobowością są zbyt lękowe, by wypowiedzieć swoje zdanie, a to powoduje narastający stres, co z kolei sprawia, że osoba jest niewydolna zawodowo.
Czy życie z osobą zaburzoną jest możliwe? Czy jest łatwe?
To zależy, jaka jest głębokość zaburzenia. Zdarza się, że człowiek jest inteligentny, bardzo bystry, ma świetną pamięć, ale z jego pracy naukowej nic nie wynika. Jest tak zaabsorbowany swoimi objawami, że nie może pracować, nie potrafi się skupić. I wówczas nie mamy cenionego naukowca, tylko osobę, która ma wszystkie możliwe talenty do rozwoju i tworzenia, ale marnuje potencjał z powodu zaburzeń charakteru. Wiele zależy od zespołu, który go otacza: czy chce i potrafi z nim współpracować, wydobywając z tego człowieka to, co najlepsze. Znacznie gorzej bywa w życiu osobistym.
Z jakiego powodu?
Dzieje się źle, ponieważ w domu ujawniają się różne trudne zachowania z agresywnymi włącznie. Pytanie: ile partner czy partnerka albo rodzice są w stanie wytrzymać. Zazwyczaj jest bardzo trudno. Czasami na konsultacje przyjeżdża pacjent z rodziną, szczególnie dotyczy to osób młodych. Wywiad z bliskimi pozwala lepiej zobaczyć miejsce pacjenta wśród najbliższych. Kiedy ludziom zależy na porozumieniu, jest duża szansa, że to nastąpi. W obecności psychoterapeuty łatwiej przekazać pewne rzeczy, wyjaśnić sobie, porozmawiać. Tym bardziej, że coraz młodsi pacjenci potrzebują wsparcia. Potrzebują też miejsca, do którego będą mogli wrócić po 24 tygodniach pobytu w szpitalu.
Na ile osoby zaburzone mają świadomość, że coś jest z nimi nie tak?
Muszą mieć, jeżeli podejmują leczenie. Inaczej się nie da ich leczyć psychoterapią.
A jeśli są przekonani, że to otoczenie ma problem, nie oni?
Wówczas nic z tego nie będzie. Chyba że w trakcie konsultacji wyjdziemy poza tzw. projekcję, poza przekonanie, że winy należy szukać u innych. Osobom takim często jest źle, ale przyczynę widzą w świecie, w innych ludziach, a nie w sobie. Sukcesem jest, jeżeli uda nam się coś złapać, chociaż jakiś element i pacjent przyzna, że to z nim jest coś nie tak. Dlatego mam wrażenie, że inaczej pracuje się z dorosłymi. Oni już jakiś czas spędzili na samoobserwacji, dostrzegli, że coś im nie wychodzi i uświadomili sobie, że problem leży w nich samych, a nie w otoczeniu.
Czy zaburzenia osobowości są związane z cierpieniem?
Zawsze. Cierpienie jest warunkiem podjęcia leczenia.
Jak boli dusza?
Co to znaczy cierpieć – to pytanie z pogranicza filozofii. Cierpienie psychiczne znamy wszyscy. To rozpacz, nienawiść, zazdrość, zawiść – wszystkie te stany wywołują ból, wzmocniony przez niemożność poradzenia sobie z tym cierpieniem. Często boli też ciało. Nasi pacjenci cierpią również fizycznie. Pojawiają się u nich doznania psychosomatyczne, ponieważ mają problem z przekładaniem swoich odczuć na stany psychiczne. Nie ma przetworzenia przez umysł, wszystko się rozgrywa na poziomie fizycznym. To bardzo trudne do wyleczenia, ponieważ pacjent musi się nauczyć przekładać to, co go spotyka na poziom psychiczny, a nie zatrzymywać się na reakcjach ciała. Oprócz odczuwanego dyskomfortu ważne jest, jak ktoś sobie radzi w różnych obszarach życia: rodzinnym, zawodowym, w związkach z innymi.
Kiedy boli mnie głowa, biorę paracetamol. Jak poradzić sobie z problemami z osobowością?
Po paracetamolu też przejdzie, ale będzie się powtarzać. Jakiekolwiek badania by pani zrobiła, nic nie wyjdzie. Więc skoro to nie organizm, myślimy o wizycie u psychiatry, bo zapewne problem tkwi w psychice. Trzeba go namierzyć i stwierdzić, w jaki sposób się objawia. Sęk w tym, że pacjent niekoniecznie to zrozumie. Jeżeli nie ma wykształconej zdolności psychologizowania, nie dostrzeże połączeń między licznymi problemami somatycznymi, na przykład bólem głowy a konfliktem w małżeństwie. Do tego trzeba wykształcić sposób przeżywania, a to długa droga – co najmniej dwa lata psychoterapii.
Czy można mówić o całkowitym wyleczeniu?
Sigmund Freud napisał, że pacjent jest wyleczony wtedy, gdy jest zdolny do pracy i miłości.
W jaki sposób ludzie z zaburzeniami osobowości widzą siebie?
Bardzo źle. Mają bardzo fatalne mniemanie o sobie: że są niewydolni, beznadziejni, że wszyscy na nich patrzą z pogardą. Duża część pacjentów nie ma poczucia sprawstwa, nie wierzą, że mogą coś zrobić, że to się uda i będzie tak, jak chcą. Terapia w OLZON opiera się na pracy społeczności. Tak jak społeczność jest wydolna, ma zdrową część, tak samo każdy pacjent ma jakiś zdrowy kawałek, na którym się może oprzeć. Uczą się, że mają na siebie wpływ, że to co robią, działa na innych.
Co sprawia, że decydują się szukać pomocy?
Dla tych, którzy przychodzą z własnej inicjatywy, impulsem najczęściej jest cierpienie, to że nie są w stanie być w kontakcie z innymi albo mają odczucie dominującej pustki. Jeżeli trafiają do nas z inicjatywy swoich bliskich, bardzo często trudno jest wydobyć z nich ich własną motywację. Czasami mówią, że chcą, ale się boją, a czasami chcą, ale bez wysiłku. Wysiłek ich często przerasta, a wtedy rezygnują z leczenia. Mówią, że nie dają rady, wybierają swoją znaną rzeczywistość, na przykład zaleganie w łóżku, niewychodzenie z domu, czy nieustanne bycie pod opieką rodziców. Środowisko ma ogromny wpływ na to, jak coś przeżywamy, jak sobie radzimy z rzeczywistością, z ludźmi, czy potrafimy ufać innym, mamy dobre relacje czy czujemy się zaopiekowani. Większość naszych pacjentów ma przerażające życiorysy. W ich domach było dużo przemocy psychicznej, fizycznej czy seksualnej. Jest ewidentny związek między tym, z czego wyrastają, a tym, co się z nimi dzieje i w jaki sposób reagują na świat.
Można pomóc samemu sobie?
Przy zaburzonej osobowości nie obejdzie się bez psychoterapii. Natomiast można mieć lepsze doświadczenia. Obserwujemy pacjentów, którzy wywodzą się z potwornych środowisk, a lepiej sobie radzą w leczeniu, niż pacjenci, którzy nie mają takiej przeszłości.
Paradoks.
Prawda? Obserwuję u tego rodzaju pacjentów ogromny głód życia i chęć, by codzienność była lepsza. To sprawia, że mają mnóstwo woli i energii, by leczenie się powiodło. Natomiast u pacjentów, u których nie widzimy tak negatywnego wpływu środowiskowego, pochodzących z dobrych domów, mających troskliwych, chociaż nie zawsze obecnych rodziców, nie obserwujemy tak spektakularnych postępów.
Jak to wytłumaczyć?
Sukces leczenia zależy od kondycji wewnętrznej. Z pewnymi rzeczami przychodzimy i jesteśmy mocniejsi albo słabsi. To niesprawiedliwe, ale nie mamy na to wpływu.
Czego najbardziej potrzeba pacjentom?
Wsparcia po wyjściu od nas. Bardziej urozmaiconego podejścia w trakcie leczenia. Pandemia temu nie sprzyja, bo jeżeli pacjent nie wychodzi na przepustki, nie może sprawdzić nabytych umiejętności. Wielu pacjentów powinno wychodzić z oddziału na dwie-trzy godziny do pracy wolontaryjnej. Niestety, brakuje rozwiązań, które by to umożliwiły. Chociaż nie, rozwiązania są! Nasz zespół leczący opracował projekt, który realizowaliśmy w ramach projektu unijnego Peron 7f. Jest opisany, wypróbowany, przynosi efekty. Tylko co z tego, skoro nie znalazły się pieniądze na jego kontynuację.