- Jesteśmy przygotowani na nadejście koronawirusa – zapewniał premier na początku marca. Gdy w Polsce pojawiły się pierwsze przypadki zakażeń, lekarze zaczęli bić na alarm: w większości szpitali wciąż brakuje środków ochrony osobistej – maseczek, fartuchów czy płynów do dezynfekcji.
Ale na brak środków ochronnych skarżą się też np. pocztowcy. - Mam dwie pary rękawiczek i jeszcze dostaję 50 ml płynu dezynfekcyjnego na cały dzień, czyli gdzieś tak trzy łyżki stołowe, mogę się pokropić. Jeżdżę służbowo po śląskiej aglomeracji i na północ kraju, zabieram paczki, mam kontakt z wieloma ludźmi, z różnymi zakładami. Firmy traktują mnie jak kosmitę, bo wiedzą, że ciągle krążę, a osłona żadna. Ledwo ochrona firm mnie zobaczy, to jeju, zbliża się ostrożnie w maskach, z termometrem i strzał. Wcale im się nie dziwię, bo niektórzy mówią na nas "anioły śmierci" - mówi w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim” Jacek Chłąd, kierowca w Poczcie Polskiej, przedstawicielem Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty w woj. śląskim.
Brakuje testów
Chorych przybywa wolniej, niż spodziewał się minister zdrowia. Według wielu lekarzy (i WHO) w Polsce przeprowadza się zbyt mało testów, ponieważ ich brakuje i są problemy z zakupem kolejnych. Dlatego lekarze zlecają testy tylko wybranym pacjentom.
Przekonała się o tym pani Angelika z Warszawy, która zaobserwowała niepokojące objawy u swojej córki – m.in. duszności i kaszel. Dziewczynka trafiła na Oddział Laryngologiczny Dziecięcego Szpitala Klinicznego, stamtąd na Oddział Zakaźny. Tam jednak, mimo sugestii pediatrów, odmówiono wykonania jej testu na koronawirusa. Lekarze tłumaczyli, że skoro dziecko nie miało kontaktu z osobą zakażoną koronawirusem oraz nie przebywało w ostatnim czasie za granicą, testy nie są potrzebne. „Testy robimy tylko poważnym przypadkom. Jeśli lekarze podejrzewali koronawirusa, powinni zalecić 14-dniową kwarantanne, nie testy” - usłyszała pani Angelika, która informowała lekarzy, że miała kontakt z osobą, która wróciła niedawno z Berlina, a babcia dziewczynki miała kontakt z dziećmi, które wróciły z Włoch. - Obchód następnego dnia był robiony przez drzwi, nikt do nas nie zajrzał. Cała grupa lekarzy - kierownik oddziału, oddziałowa, inni lekarze - stali za drzwiami i na odległość oceniali stan mojej córki – relacjonowała w rozmowie z „Naszym Miastem Warszawa” pani Angelika. - Nie wykonano testów, więc zapytałam lekarzy jakie są dalsze zalecenia. Usłyszałam tylko jedno: inhalacje z soli fizjologicznej. Lekarz nie zalecił nic innego, powiedział, że nie widzi zaleceń do dalszej hospitalizacji. Pediatra nie chciał przyjąć mojego dziecka, laryngolog to samo, bo bali się, że ma koronawirusa, więc zostałyśmy odesłane domu – przyznała kobieta. Ostatecznie, po konsultacji telefonicznej z lekarzem, okazało się, że dziewczynka ma zapalenia ucha.
Podobnych historii jest więcej. Rodzina zakażonej 37-latki, która wróciła z Anglii do rodzinnego Supraśla (podlaskie), została objęta kwarantanną dopiero po trzech dniach od diagnozy kobiety, a po kilku dniach przeprowadzono im testy.
Ograniczony dostęp do testów może mieć tragiczne skutki. Prokuratura z Głogowa bada sprawę 45-letniego mężczyzny, który w sobotę (21.03) zmarł przebywając w kwarantannie – informuje „Gazeta Wrocławska”. Wrócił z Niemiec, źle się czuł, dlatego czekał na przeprowadzenie testów na obecność koronawirusa. - Niestety na takie testy czeka się kilka dni. Ten mężczyzna ich nie doczekał - stwierdził starosta głogowski Jarosław Dutkowiak. Zaapelował też do rządu: - Nie oszukujcie ludzi. Róbcie testy.
Testów ma być teraz faktycznie więcej. - Ruszamy z dużymi laboratoriami, które mogą zrobić na dobę nawet tysiąc testów. Im więcej chorych, tym bardziej musimy testować – przekonuje minister zdrowia.
Kwarantanna w praktyce
Osoby powracające z zagranicy do Polski są zobowiązane do odbycia dwutygodniowej, domowej kwarantanny. Już na granicy deklarują, gdzie będą ją odbywały. Kontrole prowadzi policja – patrol podjeżdża pod miejsce zamieszkania i dzwoni do osoby objętej kwarantanną, która musi pokazać się w oknie lub na balkonie. Nie zawsze tak to jednak wygląda. - Nie miałem żadnej kontroli, żadnego telefonu. Nie rozumiem, co się dzieje. Zapewniają nas w mediach, że wszystko funkcjonuje jak trzeba, a ja jestem już szósty dzień w domu i nikt się mną nie interesuje. To jakiś absurd – przyznał w rozmowie z „Nowinami” pan Michał z Rzeszowa. Jak mówi, może liczyć tylko na sąsiadów, którzy robią mu zakupy. - Razem ze mną z Francji wróciło 100 osób, pracownicy firmy, w której pracuję. Ze wszystkimi mam stały kontakt i tylko u jednej osoby była kontrola – dodaje.
- Policjanci codziennie sprawdzają, czy osoby objęte kwarantanną stosują się do jej rygorów, czy przebywają pod wskazanym adresem. Te sprawdzenia dotyczą wszystkich osób - twierdzi nadkom. Marta Tabasz-Rygiel, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Rzeszowie.
Jeszcze kilka dni temu obowiązkowej kwarantannie nie podlegały osoby, które w tygodniu pracowały za zachodnią granicą, a na weekendy wracały do Polski.
Media społecznościowe obiegły zdjęcia i relacje z samolotów i zatłoczonych polskich lotnisk po masowych powrotach Polaków z zagranicy. Wiele osób mogło zakazić się w drodze powrotnej. Nie wszyscy wypełniali karty lokalizacyjne i nie wszystkim pasażerom mierzono temperaturę.
We Włocławku pierwszym zakażonym okazał się 57-letni mężczyzna, który wrócił do Polski samolotem z Francji. Poinformował o złym samopoczuciu na lotniku w Warszawie, gdzie pobrano od niego próbki i... odesłano go do domu. Mężczyzna do Włocławka wrócił autobusem, a po mieście poruszał się taksówką. 57-latek przebywa w szpitalu.
Msze święte dla pięciu wiernych. Albo pięćdziesięciu
Zgodnie z ostatnim rozporządzeniem ministra zdrowia w mszach świętych może brać udział maksymalnie pięć osób. Ale już w niedzielę wielkanocną przepisy zezwalają na udział 50 wiernych. Wiele osób zastanawia się też, dlaczego np. do marketu może wejść 50 klientów, a do dużego kościoła tylko pięć osób, gdzie nawet przy znacznej liczbie wiernych odstępy pomiędzy nimi mogą wynosić po kilka metrów.
Mali pacjenci z dala od rodziców
Wszystkie szpitale wprowadziły zakazy odwiedzin. W związku z tym rodzice nie mogą przebywać ze swoimi dziećmi – pacjentami, nawet gdy nie są one zakażone koronawirusem. To trauma zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców. Rzecznik praw obywatelskich podkreśla, że obecność rodzica podczas hospitalizacji dziecka jest istotna - chodzi nie tylko o zapewnienie potrzeb emocjonalnych, ale może to się również przyczynić do procesu zdrowienia i skrócenia okresu terapii. Zakaz wywołuje mnóstwo emocji. „Zdajemy sobie sprawę, że wprowadzone restrykcje mają na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się epidemii, jednakże decyzja o zakazie przebywania rodziców i opiekunów prawnych wraz z dziećmi na oddziałach pediatrycznych budzi w nas duże wątpliwości i obawy o zdrowie fizyczne, jak i psychiczne dzieci” - czytamy w jednej z internetowych petycji do ministra zdrowia, którą podpisało już kilkadziesiąt tysięcy osób. Po interwencji Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę i Rzecznika Praw Dziecka w Wojewódzkim Szpitalu Dziecięcy im. J. Brudzińskiego w Bydgoszczy dyrekcja przywróciła możliwość obecności rodziców w szpitalu.
Rodzącym w szpitalach nie mogą towarzyszyć partnerzy, ojcowie zobaczą dziecko dopiero po wypisie ze szpitala.
Wiele przychodni i szpitali (szczególnie przekształconych w jednoimienne szpitale zakaźne) odwołało zaplanowane wizyty i zabiegi na które pacjenci i ich rodziny czekali miesiącami, a nawet latami. Nikt nie wie, kiedy sytuacji się unormuje.
Problemów i absurdów jest wiele. Niektóre szpitale nie udzielają mediom informacji, a lekarze mają zakaz publicznego wypowiadania się. Ci którzy odważą się otwarcie mówić o problemach muszą liczyć się z konsekwencjami. Przekonała się o tym położna z Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II w Nowym Targu, która została zwolniona z pracy po tym, jak na facebookowym profilu napisała m.in. o braku maseczek ochronnych. - Dyrektor powiedział mi, że naruszam dobre imię szpitala i straszę pacjentów, a swoją decyzję argumentował ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracownika – relacjonowała Renata Piżanowska. Jednocześnie szpital apelował w mediach społecznościowych o... przekazywanie środków ochrony osobistej.
Polska, podobnie jak inne kraje, znalazła się w nowej rzeczywistości. Wbrew zapewnieniom rządu nie można stwierdzić, że nasz kraj jest w pełni przygotowany na epidemię koronawirusa, bo brakuje choćby specjalistycznego sprzętu i środków ochronnych. Procedury wprowadzane przez rząd nie zawsze działają. Dużym problemem jest brak testów. Okazuje się, że wiele osób w kwarantannie jest zdanych na samych siebie albo sąsiadów. Niezrozumiałe jest rozdzielanie w szpitalach dzieci od rodziców.
Raport powstał dzięki współpracy dziennikarzy Polska Press Grupy. Współpraca: Martyna Konieczek, Joanna Chrzanowska, Bartosz Wacławski, Tomasz Kapica, Ula Sobol, Grażyna Kuźnik, Jakub Oworuszko.