Koronawirus wciąż nie daje za wygraną, a kolejne jego warianty opanowują świat w coraz szybszym tempie. Choć siódma fala COVID-19 w Europie się zmniejsza, rośnie liczba przypadków na innych kontynentach, skąd SARS-CoV-2 może wrócić do nas jako kolejny zjadliwy wariant. Rośnie też liczba przypadków małpiej ospy, a w mediach pojawiają się doniesienia o kolejnych ogniskach ptasiej grypy. O aktualne zagrożenia związane z niebezpiecznymi wirusami zapytaliśmy lekarza epidemiologa, wiceprezesa firmy MEDISEPT, Waldemara Ferschke.
Jak Pan ocenia, jak poradziliśmy sobie z pandemią?
Lek. med. Waldemara Ferschke: Jako lekarz odpowiem w ten sposób: na tle krajów, które były dotknięte pandemią, czyli niemal wszystkich na świecie, pod względem śmiertelności byliśmy niestety w przykrej czołówce. Na koniec 2021 roku Polska znajdowała się na drugim miejscu wśród krajów OECD pod względem nadmiarowych zgonów z powodu COVID-19 w przeliczeniu na milion mieszkańców. Oczywiście patrzę na pandemię przez pryzmat tego, jaka ofiara za nią stała ze strony społeczeństwa. O tym mówi dziś niewiele osób, bo pogodziliśmy się z tym, że skoro jest pandemia, to muszą być ofiary. Wydaje się jednak, że pewnie mogłoby być ich mniej. Z punktu widzenia epidemiologa niestety wypadamy tutaj słabo.
Z kolei z perspektywy przedsiębiorcy sytuacja wygląda inaczej – mieliśmy swego rodzaju zryw. Była to oddolna inicjatywa całego społeczeństwa w zakresie szycia masek i tworzenia produktów do dezynfekcji. Tutaj moim zdaniem zdaliśmy egzamin fantastycznie. Zresztą jak zwykle Polacy stoją na przedzie wszelkich takich akcji.
Szkoda tylko, że teraz, kiedy rząd ogłosił koniec pandemii, oddolnie nie utrzymujemy dyscypliny. Osoby, które w czasie pandemii nauczyły się dezynfekować ręce, wróciły do starych nawyków. Tymczasem COVID-19 nie jest oryginalny, jeśli chodzi o utrzymanie higieny. Wiele innych chorób, począwszy od grypy i zwykłych przeziębień, przenosi się między innymi przez zaniedbanie tej dziedziny życia. To zaczyna się i kończy na profilaktyce, przede wszystkim na higienie powierzchni i dezynfekcji rąk.
Czy jesteśmy przygotowani na kolejne fale zakażeń koronawirusem? Powiedział Pan, że raczej odpuściliśmy.
Moim zdaniem niestety nie jesteśmy przygotowani na następne fale, mimo że wydaje się nam inaczej. Wiele osób ma poczucie, że najgorsze już się wydarzyło. Natomiast nie do końca jest to prawdą. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Dzisiaj mamy wariant BA.5, który w ciągu paru tygodni opanował praktycznie cały świat. Według danych statystycznych przyjmuje się, że w Europie Zachodniej zakażonych jest kilka milionów ludzi. I teraz w Polsce prawdopodobnie również jest kilkaset tysięcy – a może parę milionów – ludzi zakażonych. Przykład z rodzimego podwórka: w firmie mam osoby, które miały katarek, a po wykonaniu testu okazało się, że to koronawirus.
Dzisiaj ludzie bagatelizują takie objawy, bo BA.5 jest wirusem bardzo łagodnym i nie powoduje śmierci. Proszę sobie jednak wyobrazić, że ten sam wirus, który pojawił się dokładnie miesiąc temu i opanował cały świat, nagle mutuje i staje się śmiertelny. Na takie sytuacje nikt nie jest przygotowany w stu procentach, bo nie znamy scenariusza zmian. Powstaje on najczęściej ad hoc jako odpowiedź na sytuacje w danym momencie i jest z zasady spóźniony. Co mam na myśli? Wczoraj koleżanka przyszła z informacją, że ma katar i lekarz przepisał jej trzy dni zwolnienia. Poradziłem, żeby zrobiła test i okazało się, że jest zakażona SARS-CoV-2. Lekarz nie prosił, żeby się przebadała pod tym kątem. Ona tymczasem chodzi i zaraża wszystkich w biurze. Jestem świadomy zagrożenia, więc wysłałem ją do domu. Jednak dziś wiele osób, które przechodzą infekcję bardzo delikatnie, nie izoluje się i zaraża innych. Jeśli w takich okolicznościach z dnia na dzień pojawi się nowa mutacja, to może spowodować kolejną falę zakażeń.
Czyli jest możliwe, żeby z tego nowego szczepu koronawirusa, który ma rekordową liczbę mutacji i jest niegroźny, powstał znowu jakiś zjadliwy wariant?
Mutacje mogą pójść w każdym kierunku, jeżeli chodzi o zjadliwość. Mamy szczęście, że akurat odmiany, z którymi obecnie mamy do czynienia, ją tracą. Proszę jednak zwrócić uwagę, że z jednej strony tracą zjadliwość, a z drugiej – my tracimy odporność. Na najnowszą mutację szczepienia nie dają już takiej odporności, jak na poprzednie; dodatkowo uzyskujemy coraz krótszy okres odporności.
Kiedyś mówiło się: zaszczepimy się, to będziemy mieli odporność – każdy myślał, że już na parę lat. Później stwierdzało się, że będzie trwała rok lub pół roku, a dzisiaj okazuje się coś innego. Mam kolegów, którzy pracują w szpitalu i są narażeni na ciągłą ekspozycję na koronawirusa. Chorują nawet piąty czy szósty raz. Mówiło się, że ta odporność po przechorowaniu jest równie, a nawet bardziej skuteczna niż szczepionka, jednak najnowsze odmiany wirusa powodują, że czas odporności ulega coraz większemu skróceniu. Pokazuje to, że wirus stale się zmienia. Mimo tego szczepienia wciąż pozostają jedną z głównych metod prewencyjnych w walce z zakażeniami i nie powinniśmy z nich rezygnować.
Czy sądzi Pan, że taka sytuacja epidemiczna, którą mieliśmy ostatnio jesienią i zimą, czeka nas również w tym roku?
Jestem o tym przekonany. Tym bardziej z globalnego punktu widzenia – dzisiaj każdy jest zainteresowany tym, żeby pandemia nie wróciła – zarówno ludzie, jak i rząd. Ludzie, bo chcą normalnie żyć, pracować i zarabiać pieniądze. A rząd – bo zamrażanie gospodarki to najgorsza rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć.
Jak poważnym zagrożeniem dla Polaków jest małpia ospa?
W kwestii małpiej ospy mogę uspokoić. Dlaczego wokół tego tematu jest tyle szumu? Moim zdaniem z dwóch powodów. Mając za sobą trudne doświadczenie wybuchu pandemii spowodowanej wirusem SARS-CoV-2, WHO woli zawczasu ogłaszać inne potencjalne zagrożenia.
Kolejna kwestia to moim zdaniem złamanie bariery zwierzęta-człowiek. Wszystkie wirusy, które są niebezpieczne dla ludzi, pojawiają się ze świata zwierząt. Człowiek zakłócił równowagę przyrody i dzisiaj występują nowe choroby. Małpia ospa w większości jest przenoszona przez gryzonie, więc z tą drogą transmisji może się łączyć potencjalne niebezpieczeństwo.
Oczywiście przyjmując czarny scenariusz, istnieje być może takie ryzyko, że ten wirus może zmutować i być groźny, ale póki co nie mutuje, nie jest groźny, więc sama małpia ospa nie jest nadmiernie niebezpieczna. Do tej pory było niewiele przypadków śmiertelnych. Natomiast jest ona chorobą odzwierzęcą i na pewno rozprzestrzenia się bardzo szybko. Właśnie dlatego WHO reaguje, nauczone przykładem COVID-19.
A ta odporność na ospę prawdziwą, która obejmuje wiele pokoleń w Polsce, czy nie jest istotna dla ochrony przed ospą małpią?
Tu mamy znowu dwa aspekty. Jeden dotyczy samej szczepionki. Nie mamy dedykowanej szczepionki dla małpiej ospy, nie jest zarejestrowana. Z drugiej strony możemy powiedzieć, że wirus poniekąd jest podobny do wirusa ospy prawdziwej i w jakimś stopniu może chronić nas szczepionka przeciwko tej chorobie. Tu jednak pragnę podkreślić, że te szczepienia zakończono podawać w latach 80. ubiegłego wieku. Ja jestem z pokolenia, które było szczepione, ale rzesza ludzi nie jest odporna i w takich przypadkach występuje ryzyko choroby.
Niestety, nawet jeśli szczepionka przeciwko ospie prawdziwej chroni przed zachorowaniem na ospę małpią, to ponieważ coraz więcej osób rezygnuje ze szczepień przeciwko ospie, założenie to jest z gruntu błędne.
Teraz mamy kolejne przypadki ptasiej grypy, są świńskie grypy. Czy powinniśmy teraz tak samo obawiać się kolejnych chorób odzwierzęcych?
Jeżeli chodzi o grypę, to od zawsze istniał temat mutacji. Grypa jest chorobą, dla której szczepionkę opracowuje się co roku na podstawie symulacji matematycznych. I tak na przykład dla półkuli północnej śledzi się to, co dzieje się na półkuli południowej. Obecnie w Australii nastanie jesień i w tym kraju badacze będą obserwować rozprzestrzeniający się wirus. Na tej podstawie i w oparciu o modele matematyczne stworzą szczepionkę dla półkuli północnej, czyli dla Europy. I tak jest co roku od kilkudziesięciu lat.
Na grypę mamy więc szczepienia co roku i za każdym razem szczepionka jest inna. Druga, bardzo ciekawa informacja jest taka, że ponieważ w nazwie grypy jest zawsze H i N, to liczba możliwości kombinacji tych dwóch liter oraz cyfr wynosi aż 144, czyli tyle może być wariantów. Warto też dodać, że większość niebezpiecznych odmian grypy, czyli H3N5 czy H1N1, to grypy odzwierzęce.
Jak to się dzieje, że nowe wirusy grypy pojawiają się od zwierząt? Najczęściej właśnie albo świnie, albo ptaki, czyli zwierzęta, które żyją w pobliżu domostw, zakażają się wirusem od innych zwierząt oraz od człowieka, i w swoim organizmie tworzą nowego wirusa. Przedstawiając to w sposób przystępny dla każdego z nas – wygląda to mniej więcej tak, że jeden wirus, ten ludzki, jest jak jedna talia kart, a wirus zwierzęcy – jak druga talia. Dochodzi do przetasowania i w ten sposób powstaje nowy wirus, za każdym razem niebezpieczny. Dzieje się to w organizmie świni albo ptaka. Na taki wirus, jeśli się uwolni, nie jesteśmy odporni.