https://stronazdrowia.pl
reklama

Jak „leczył” mnie Kacmajor. To nie jest historia o cudzie uzdrawiania

Ingrid Hintz-Nowosad
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Na platformie HBO Max pojawił się serial „Niebo. Rok w piekle”. Ta historia wydarzyła się naprawdę i opowiada o sekcie „Niebo”, której założycielem i guru był, uważający się za uzdrowiciela oraz cudotwórcę, Bogdan Kacmajor. Ten serial może wstrząsnąć Polską, tym bardziej, że jest inspirowany prawdziwą historią. I ja mam kawałek prawdziwej historii o Bogdanie Kacmajorze - jeszcze zanim założył sektę „Niebo”.

Początek lat 80. XX wieku, ponura dwuosobowa sala szpitalna na oddziale ortopedii w jeszcze bardziej ponurym gmaszysku szpitala miejskiego w Elblągu. Trafiłam na ortopedię z dość skomplikowanym złamaniem, które wymagało operacji. Leżałam w dwuosobowej sali z 17-letnią Kasią (imię pacjentki zmienione). Nie miałam pojęcia, na co choruje Kasia. Wiedziałam jedynie, że nie może wstawać i że bardzo ją boli.

Pewnego wrześniowego popołudnia w drzwiach szpitalnej sali stanął młody mężczyzna w hippisowskim outficie. Powiedział „Dzień dobry” i… ruszył z szerokim uśmiechem w kierunku mojej rodzicielki, która akurat mnie odwiedzała. „Moja ulubiona pani profesor” usłyszałam – no cóż, jak ma się matkę polonistkę, która pracowała wówczas między innym w tzw. wieczorówce w Elblągu, to podobne teksty nie robią na 10-letnim dziecku specjalnego wrażenia. Kiedy jednak gość zaczął wspominać, jak to z welurowych zasłon okiennych z gabinetu języka polskiego, w którym wówczas  urzędowała moja mama, uszył sobie garnitur, zrobiło się co najmniej ciekawie. Okazało się, że Bogdan – bo tak na imię miał ów mężczyzna – przyszedł do mojej szpitalnej współlokatorki. Przyszedł ją leczyć, leczyć dotykiem. I tu popłynęła jego historia, że jest prorokiem i uzdrowicielem; że głosi imię boże i leczy dotykiem rąk; że umie wyrzucić raka z płuc, naprawić bolący kręgosłup.

Poskładałam sobie w dziecięcej głowie, że to musi być ten pan, o którym od kilku dni rozmawiano przy łóżku Kasi. Jak zrozumiałam, jej rodzice bardzo zabiegali o wizytę Bogdana Kacmajora w szpitalu u córki. To wtedy zaczęło się robić o nim głośno w Elblągu i okolicach. Że ręce nakłada, moce ma i ludzi leczy. Mówili, że Kacmajor położył ręce na żołądku czyjejś córki i wyleczył ją z raka, chociaż lekarze dawali jej miesiąc życia. Opowiadali, że jest jak ojciec Klimuszko, który zmarł w 1980 roku (Klimuszko był zielarzem, jasnowidzem oraz uzdrowicielem).

No i Kacmajor zaczął te ręce nakładać na Kasię. Ba, nawet ja załapałam się na „leczonko”. „Jak już tu jestem, to wyleczę też małą Hincównę” – bardziej oznajmił niż zaproponował mojej mamie, która była do tematu nastawiona dość sceptycznie. Usiadł przy moim łóżku, ręce na czoło nałożył i... na jednym razie się skończyło, bo Hincówna po długiej sesji z przykładaniem rąk, teatralnym szeptem, poskarżyła się rodzicielce: „Mamuś, ten pan strasznie karbidem śmierdzi, nie chcę, żeby mnie dotykał. Oddychać nie mogę, niedobrze mi, jak się nachyla”. Więcej nie dostąpiłam zaszczytu nakładania rąk. Ciepła nie poczułam, mrowienia też nie, kości mi się cudownie nie pozrastały. Z jedynych zapamiętanych doznań, jak to leczył mnie Kacmajor cudotwórca – został ze mną ten zapaszek nieprzyjemny. I tylko do dzisiaj nie mam pojęcia: skąd mi się ten karbid wtedy wziął? Ale to nie jest tylko historyjka o welurowym garniturze z zasłon okiennych z gabinetu od polskiego, zapachu karbidu czy innym odczłowieczym smrodku.

Kasia była wychudzoną, wymęczoną chorobą dziewczyną. Nie wstawała z łóżka, dużo spała po lekach przeciwbólowych. Nie mówiła, na co choruje, bo, jak się okazało, nie miała świadomości, co jej dolega. Prawie codziennie odwiedzały ją dwie lub trzy przyjaciółki. Opowiadały o szkole, randkach, snuły wspólne plany na przyszłość. Jedna z nich – Małgorzata – jakiś czas później została pierwszą żoną Kacmajora. Czy poznali się w szpitalu, gdy Bogdan przychodził „cudownie leczące ręce” na Kasię nakładać? Chyba jakoś tak to było. Pamiętam opowieści Małgorzaty o randkach z Bogdanem. Siedziała na krzesełku przy Kasi łóżku i z ogniem w oczach opowiadała o Kacmajorze. Jako 10-latka z totalnym brakiem zrozumienia dla „dorosłych tematów” miałam okazję usłyszeć, że ON ma mieszkanie z osobną sypialnią, w której stoi wielkie, okrągłe kręcące się łóżko i sufit w lustrach. Łóżko i lustra to pikuś – przy tym, że miał w bloku mieszkanie, gdzie jeden pokój był TYLKO sypialnią.

Kacmajor przychodził do Kasi kilkanaście razy. Przykładał jej ręce do czoła, pytał, czy czuje ciepło, mrowienie. Kasia cicho odpowiadała, że coś tam czuje. I tak by pewnie jeszcze przez jakiś czas przychodził. Lekarze i pielęgniarki wiedzieli, kim jest hippis odwiedzający jedną z pacjentek. Nie mieli z tym problemu. Kasia polubiła Kacmajora, ufała mu, chyba miała nadzieję, że on ją wyleczy. Sporo rozmawiali. I któregoś dnia przy okazji takiej rozmowy Kasia poskarżyła się Bogdanowi, że bardzo ją wszystko boli, że chciałaby już czuć się lepiej. Pytała, kiedy leczenie zadziała.

Kacmajor wziął do ręki jej kartę, która wisiała na łóżku (a wtedy na karcie zapisane były i pełne dane pacjentki, i rozpoznanie, i leczenie, i leki), zmarszczył czoło, wczytując się w rozpoznanie i wypalił: „No wiesz, jak się ma raka kości w takim stadium, to raczej będzie bolało”. I świat Kasi runął. Zaczęła płakać, wyć, krzyczeć. Przybiegły pielęgniarki, żeby ją uspokoić. Przyszedł lekarz, który wyrzucił Kacmajora z sali. Okazało się, że dziewczyna nie miała pojęcia, że jest ciężko chora na nowotwór kości, że ma przerzuty, że w sumie nie ma szans na wyleczenie. Do dzisiaj nie umiem pojąć, jak to się stało, że ukrywano przed nią jej chorobę. Jedno zdanie Kacmajora rozwaliło jej świat na kawałki. Pamiętam, jak zdziwiony jej wybuchem, próbował jeszcze tłumaczyć, co tam po łacinie na tej karcie za rozpoznanie ma zapisane.

Kacmajor tłumaczył, że nie miał pojęcia, że dziewczyna nie wie, co jej dolega. Jej rodzice z kolei utrzymywali, że prosili go, aby nie informował Kasi o rozpoznaniu. Kacmajor przestał być mile widziany na szpitalnym oddziale. Lekarze byli wściekli, że pacjentka w taki sposób dowiedziała się o jej chorobie. I tak skończyło się nakładanie cudownych rąk na czoło Kasi. Pacjentka miała pretensje do rodziców, do lekarzy, że nie mówili jej prawdy. Z dnia na dzień gasła. Nie radziła sobie z wiedzą, że jest tak bardzo chora. W cieniu tego, co przeżywała Kasia, związek Małgorzaty i Bogdana rozwijał się w najlepsze. Małgorzata nadal odwiedzała Kasię (chociaż już rzadziej) i opowiadała o Bogdanie. Ja wyszłam ze szpitala. Kilka miesięcy później dowiedziałam się, że Kasia odeszła.

Historia Kacmajora wróciła do mnie kilkanaście lat później, gdy pracowałam w lokalnym Radiu El. Policja przysłała komunikat, że Bogdan Kacmajor porwał 10-letniego syna Małgorzaty – Dawida. Para była już wtedy po rozwodzie. Rozmawiałam wówczas z Małgorzatą o porwanym synu, o Kacmajorze, o sekcie Niebo. Historia Kasi cały czas była gdzieś pomiędzy w tej rozmowie. Ale nigdy potem nie słyszałam, aby Małgorzata opowiadała, w jakich okolicznościach poznała Bogdana Kacmajora. Nawet będąc gościnią w programie „Na każdy temat” Mariusza Szczygła o sekcie „Niebo”, nie odpowiedziała na pytanie, jak poznała Kacmajora.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na stronazdrowia.pl Strona Zdrowia