Katarzyna Wąś-Zaniuk, Strona Zdrowia: Polscy nastolatkowie to jedni z najwcześniej mających kontakt z papierosem. Eksperci alarmują też, że wiek inicjacji alkoholowej wciąż się obniża. Dlaczego z punktu widzenia zdrowia to tak poważny sygnał ostrzegawczy i co może to oznaczać dla dalszej drogi życiowej takich młodych osób?
Prof. Andrzej Fal: Picie alkoholu jest szkodliwe na każdym etapie życia. Nie dotyczy to jedynie dorosłych – u dzieci i młodzieży, których układy, a w szczególności układ nerwowy, nie są jeszcze w pełni rozwinięte, spożycie alkoholu może prowadzić do nieodwracalnych zmian. Działanie alkoholu jest dawkozależne, co oznacza, że im większa ilość spożytej substancji (C₂H₅OH), czyli alkoholu etylowego, tym poważniejsze skutki zdrowotne. I nie zależy to od postaci, w której alkohol przyjmiemy – wino, piwo, wódka.
Ponadto u młodych osób ryzyko uzależnienia od alkoholu jest wyższe. Badania wskazują, że wczesny kontakt z substancjami potencjalnie uzależniającymi, takimi jak alkohol, nikotyna czy niektóre składniki pożywienia, zwiększa prawdopodobieństwo trwałego uzależnienia. Choć nie jest to reguła absolutna, medycyna i fizjologia nie działają w 100 proc. według matematycznych zasad, kontakt młodego człowieka z tymi substancjami jest potencjalnie kontaktem uzależniającym.

Z powyższych powodów obniżający się wiek inicjacji, zarówno alkoholowej, jak i papierosowej w Polsce budzi bardzo istotne obawy na przyszłość.
Według raportu co trzecie dziecko w wieku 7–9 lat ma nadwagę. Z czego może wynikać tak wysoki odsetek i jakie konsekwencje dla zdrowia może mieć to już na tak wczesnym etapie życia?
Nadwaga u dzieci wynika z nakładania się dwóch czynników: niewłaściwego sposobu odżywiania się oraz braku aktywności fizycznej. Niestety, oba te elementy w znacznym stopniu dotyczą polskich dzieci.
Nadwaga, sama będąc jednostką chorobową, jest także trzecim najistotniejszym, oprócz palenia papierosów i picia alkoholu, czynnikiem behawioralnym, to znaczy wynikającym z naszych zachowań, ale będącym powodem rozwoju bardzo wielu schorzeń przewlekłych, zarówno w obrębie większości układów: krążenia, oddechowego, pokarmowego i szeregu innych.
Jakie konsekwencje zdrowotne może mieć palenie w bardzo młodym wieku, np. u 10-latka, który zaczyna palić regularnie i prawdopodobnie będzie palił przez wiele lat?
Palenie papierosów, mówimy tu o klasycznym papierosie, jest największym czynnikiem sprawczym przedwczesnych zgonów na świecie. Z tego powodu umiera rocznie na świecie ponad 8 milionów ludzi. Ta liczba jasno pokazuje, że palenie jest jednym z najbardziej szkodliwych nałogów i nawyków behawioralnych, z którymi trzeba zdecydowanie walczyć.
Z tego samego powodu, dla którego szczególnie chronimy najmłodszych przed alkoholem, powinniśmy chronić ich również przed papierosami. Wczesny kontakt z nikotyną zwiększa ryzyko uzależnienia i poważnych chorób w przyszłości, dlatego profilaktyka w tym obszarze jest równie istotna.
Ale niestety i tutaj obserwujemy niestety spadek wieku inicjacji, czyli coraz młodsi zaczynają palić. Co więcej, w Polsce szczególnym problemem stały się e-papierosy, które pierwotnie były zamierzone jako produkt dostępny właściwie tylko palącym dorosłym, jednak w wyniku niedostatecznej regulacji i niefrasobliwego wprowadzenia tych produktów na rynek, nastolatkowie stali się ich głównymi konsumentami.
Co się dzieje z nastolatkiem, który w wieku 13-14 lat zaczyna regularnie pić alkohol? Jakie to ma skutki dla jego zdrowia?
Każda wypita ilość alkoholu jest szkodliwa na każdym etapie życia. Oczywiście największe szkody wyrządza spożycie dużych ilości alkoholu w młodości, gdy organizm i układy narządów wciąż się rozwijają. U dzieci szczególnie wrażliwy jest układ nerwowy – alkohol może powodować nieodwracalne zmiany w mózgu, zaburzać rozwój poznawczy, koordynację ruchową oraz funkcje emocjonalne i społeczne. Spożywanie alkoholu w młodym wieku zwiększa również ryzyko uzależnienia.
Oczywiście alkohol szkodzi również dorosłym – nawet tym, których narządy są już w pełni ukształtowane. Przykładem konsekwencji długotrwałego spożywania alkoholu są statystyki zgonów w piątej dekadzie życia. Dominującą przyczyną zgonów w tej grupie wiekowej jest marskość wątroby, która w ponad 90% przypadków jest efektem działania toksycznego alkoholu.
Skąd bierze się właśnie w Polsce tak wczesna inicjacja używek? Ma pan na ten temat jakąś opinię?
Wydaje mi się, że w każdym z przypadków, o których rozmawiamy, powód jest troszeczkę inny. W przypadku alkoholu jednym z kluczowych problemów jest pewne społeczne przyzwolenie. Badania pokazują, że nawet 70–80 proc. młodych ludzi próbuje alkoholu po raz pierwszy w domu, w obecności rodziców lub opiekunów. To oznacza, że pierwszy kontakt z alkoholem często buduje w dzieciach przekonanie: „to właściwie nic złego, skoro rodzice dali mi piwo czy prosecco”. To jest początek utrwalania przekonania, że picie alkoholu jest akceptowalne.
Kolejnymi etapami, bądź czasami niezależnymi czynnikami, są: presja rówieśnicza oraz obecność reklam alkoholu w przestrzeni publicznej. Całość utrwala w młodych ludziach wrażenie, że picie jest normalne i bezpieczne. Warto podkreślić, że obecne pokolenie młodych dorosłych w wieku 18–28 lat w dużej części jest z wyboru abstynentami, co zasługuje na uznanie. Niestety ich bezpośredni następcy, czyli obecni 13–17-latkowie, częściej sięgają już po alkohol, mniej dbają o zdrowe odżywianie, a aktywność fizyczna staje się dla nich mniej popularna. Częściowo jest to efekt pandemii, ale nie możemy tłumaczyć tym wszystkich systemowych zaniedbań w Polsce.
Na wielu imprezach dziecięcych, takich jak urodziny, serwuje się napoje imitujące alkohol, np. kolorowe szampany „zero procent”. Czy pana zdaniem taki zwyczaj może wpływać na postrzeganie alkoholu przez dzieci i utrwalać niepożądane wzorce zachowań w przyszłości?
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem podawania dzieciom wszystkiego, co nazwą, obrządkiem, wyglądem przypomina napoje zawierające alkohol. Dotyczy to zarówno bezalkoholowych szampanów, piw, win czy innych podobnych produktów. U dzieci wprowadzanie takich napojów może wzmacniać błędne wyobrażenie, że ich picie alkoholu jest czymś normalnym i akceptowalnym, a tylko czas dzieli je od przejścia na zawierające alkohol odpowiedniki. Traktujmy produkty bezalkoholowe jako ekwiwalenty dla osób dorosłych, które chciałyby pić szampana czy piwo, ale wybrały bycie abstynentami i w związku z tym szukają produktu zero-procentowego.
Rząd pracuje nad nowelizacją ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Na ile całkowity zakaz reklamy alkoholu może realnie przyczynić się do ograniczenia sięgania po alkohol przez młodzież?
Wymieniłem na początku naszej rozmowy obecność alkoholu w przestrzeni publicznej poprzez promocje, reklamę, obecność na imprezach sportowych jako jeden z dwóch głównych powodów obniżenia wieku inicjacji alkoholowej. Podtrzymuję to.
Moim zdaniem alkohol w każdej formie powinien być wycofany z przestrzeni publicznej, nie tylko z reklam, ale także z ogródków piwnych, parasoli reklamowych czy witryn sklepów oklejonych promocjami alkoholu. Trudno dokładnie oszacować, o ile taki krok zmniejszyłby spożycie, ale na pewno przyniósłby pozytywny efekt. Każdy litr alkoholu mniej wypity w Polsce to zdrowsze społeczeństwo.
W handlu coraz częściej pojawiają się agresywne promocje typu: kup 6 piw, a 6 otrzymasz gratis. Jak tego rodzaju strategie sprzedażowe wpływają na częstotliwość i ilość spożycia alkoholu? Prosta sprawa. Jeżeli kupię dwa razy więcej jakiegoś produktu, który i tak zamierzałem kupić, to go kupuję taniej.
Ekonomiczna dostępność sama w sobie kształtuje zachowania – w tym przypadku zachowania antyzdrowotne. Przykładowo: jeśli kupuję sześć butelek alkoholu, a przy promocji mogę dostać następne sześć, w końcu te dwanaście butelek zostanie skonsumowane, niekoniecznie jednego dnia, ale w ogóle. Bez promocji mogłoby skończyć się na mniejszej ilości, a być może część w ogóle by nie trafiła do konsumpcji. Takie praktyki są moim zdaniem niedopuszczalne, szczególnie w przypadku substancji uzależniających.
To nie dotyczy wyłącznie alkoholu – podobne zagrożenie stwarzają produkty wysokocukrowe czy wyroby tytoniowe. Takie produkty nie powinny być objęte reklamą ani promocją kierowaną do konsumenta końcowego. Wyjątkiem pozostaje handel hurtowy, gdzie promocje mogą występować w ramach obrotu między podmiotami gospodarczymi, ale nie wprost do odbiorcy detalicznego.
Firmy piwne mówią: nasze piwa 0% pomagają ludziom pić mniej alkoholu. A lekarze mówią: to zachęca dzieci do picia. Kto ma rację?
Produkty takie jak piwo, wino czy spumante oznaczone jako „0%” mogą, niestety, działać zachęcająco na najmłodszych i wprowadzać ich w świat zachowań związanych ze spożywaniem alkoholu. Dlatego napoje „zero procent” powinny być traktowane w taki sam sposób jak produkty alkoholowe – podlegać tym samym ograniczeniom dotyczącym dostępności dla osób niepełnoletnich. Mogą służyć dorosłym, którzy chcą pozostać abstynentami, ale nie powinny być w żaden sposób dostępne dla dzieci ani promowane w kontekście młodzieży.
W raporcie czytamy, że alkohol w Polsce, szczególnie piwo, jest zbyt tani. Dlaczego to stanowi problem i dlaczego eksperci proponują, aby podatek od alkoholu był liczony jednakowo dla piwa, wina i wódki – od zawartości alkoholu w butelce? Dziś tak nie jest. Dlaczego to powinno się zmienić?
Problem wynika z tego, że tani alkohol jest łatwiej dostępny, co zwiększa konsumpcję i ryzyko szkodliwych zachowań. Obecnie narzędzie fiskalne, jakim jest akcyza, nie jest wykorzystywane w sposób pełny w kontekście zdrowia publicznego. Uważam, że dla uczciwości i transparentności systemu akcyza powinna być naliczana od każdego grama alkoholu, niezależnie od rodzaju napoju, ponieważ każdy gram alkoholu działa tak samo szkodliwie.
W tej chwili różne grupy napojów alkoholowych objęte są odmiennymi stawkami akcyzy, co powoduje, że niektóre produkty są stosunkowo tanie. Myślę, że to wymaga szybkiego naprawienia, bo to ani nie jest dobre, ani nie jest nietransparentne, ani nie promuje to zachowań prozdrowotnych, bo raczej wpływa na tanią podaż pewnego alkoholu. Wyrównanie akcyzy pozwoliłoby na transparentne określenie czy stawki są właściwe, a przede wszystkim ograniczyłoby łatwą dostępność alkoholu i związane z tym zagrożenia zdrowotne.
Kolejną kwestią jest liczba punktów sprzedaży. W Polsce alkohol można kupić praktycznie wszędzie, o każdej porze, co również sprzyja nadmiernemu spożyciu. Dyskutowany obecnie pomysł zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych jest działaniem czysto symbolicznym. Stacje odpowiadają za zaledwie około 2 proc. całego rynku, więc wycofanie alkoholu z tych obiektów może poprawić statystyki, ale nie zmieni realnego poziomu konsumpcji. Ten sprzedażowy margines natychmiast przejmą inne sklepy — problem się nie rozwiąże, jedynie przesunie. Konieczne jest wykorzystanie woli zmian i bardziej rygorystyczne ograniczenie liczby punktów sprzedaży, zmniejszanie liczby koncesji, ograniczenie godzin itd.
Dlatego zamiast działań pozornych potrzebujemy całościowej, długofalowej strategii. Państwo powinno przedstawić jasny plan redukcji spożycia alkoholu w perspektywie kolejnych lat — krok po kroku, rok po roku.
Drugi wielki problem: otyłość wśród dzieci. Co trzecia 9-latka w Polsce ma nadwagę. Dlaczego rząd nie potrafi tego zatrzymać?
Trzeba pamiętać, że rząd nie jest sam w stanie powstrzymać tego zjawiska – potrzebne są skoordynowane działania realizowane m.in. przez Ministerstwo Edukacji, Ministerstwo Zdrowia oraz jednostki samorządu terytorialnego. Problem otyłości i nadwagi u dzieci wynika przede wszystkim z dwóch czynników.
Po pierwsze, w naszej kulturze pojawiło się tzw. „śmieciowe jedzenie” – wysoko przetworzone, kaloryczne produkty, które są szczególnie atrakcyjne dla dzieci i młodzieży, ale prowadzą do tycia. Po drugie, znacząco spadła aktywność fizyczna dzieci, co pogłębiło problem. Pandemia pogorszyła sytuację, ale nie tłumaczy wszystkich zaniedbań. Poradzenie sobie z otyłością jako istotną plagą XXI wieku wymaga działań co najmniej w tych dwóch płaszczyznach.
Musimy realnie poprawić nawyki żywieniowe dzieci i młodzieży. Konieczny jest ścisły nadzór nad tym, jakie produkty są dostępne w szkołach i ich najbliższym otoczeniu, a także większe promowanie domowej, mniej przetworzonej kuchni. Warto również rozważyć wprowadzenie tzw. podatku od grzechu, który objąłby najbardziej niezdrowe, wysokokaloryczne produkty typu „junk food”. Tego typu rozwiązania nie przyniosą efektu z dnia na dzień, ale w perspektywie kilku lat mogą realnie zmienić sposób odżywiania się społeczeństwa.
Drugim, równie ważnym elementem jest aktywność fizyczna. Lekcje wychowania fizycznego powinny być prowadzone w sposób bardziej intensywny i przede wszystkim obowiązkowy. Tymczasem dziś około 30 proc. dzieci ma zwolnienia z WF-u, nierzadko z powodów, które mają niewiele wspólnego z rzeczywistymi ograniczeniami zdrowotnymi.
Jeżeli nadal będziemy tolerować sytuację, w której znaczna część uczniów nie uczestniczy w zajęciach ruchowych, a jednocześnie ma nieograniczony dostęp do niezdrowej żywności, to tego błędnego koła nie uda się zatrzymać. To musi być równoczesne działanie na obu frontach, inaczej problem będzie się tylko pogłębiał.
Jakie praktyczne wskazówki dałby Pan rodzicom, którzy chcą uchronić swoje dzieci przed nadwagą czy otyłością?
Myślę, że zasady, które powinni stosować rodzice, są bardzo podobne do tych dotyczących profilaktyki innych zachowań szkodliwych dla zdrowia. Choć nie zawsze chcemy o tym mówić wprost, to niezdrowe jedzenie i brak ruchu również należą do pewnego rodzaju nawyków behawioralnych, które mogą działać jak nałogi. Dlatego dzieci trzeba przed nimi konsekwentnie chronić, ale także dawać im dobry przykład.
Trudno oczekiwać, że dziecko zrozumie, dlaczego nadwaga jest niebezpieczna, jeśli rodzice sami zmagają się z nadmierną masą ciała i nie prowadzą zdrowego trybu życia. Zdrowe wzorce muszą po prostu istnieć w domu. Dopiero wtedy można je przekazywać dalej. To dotyczy zarówno sposobu odżywiania, jak i kultury aktywności fizycznej.
Ogromną rolę odgrywa tu edukacja, i to edukacja na każdym etapie życia. Nie tylko ta szkolna, skierowana do dzieci, ale również edukacja dorosłych, którzy bardzo często sami funkcjonują w oparciu o nieprawidłowe nawyki i błędne przekonania. Dopiero gdy rodzice rozumieją istotę problemu, mogą wiarygodnie i skutecznie edukować swoje dzieci w domu.
To wszystko musi być spójne z otoczeniem, w którym dziecko funkcjonuje. Jeżeli w przestrzeni publicznej dominuje przekaz promujący niezdrowe jedzenie, łatwy dostęp do słodkich napojów, alkoholu czy papierosów, to dziecko automatycznie zaczyna odbierać te rzeczy jako normalne i akceptowalne. Dlatego potrzebna jest zgodność działań na trzech poziomach: w domu, w szkole i w przestrzeni publicznej.
Dziecko musi otrzymywać jednolity komunikat, że substancje psychoaktywne, żywność śmieciowa czy brak ruchu nie są normą. I że w domu nikt nie częstuje go ani papierosem, ani piwem, ani „szampanem dla dzieci”, tak samo jak nie podsuwa mu na co dzień śmieciowych przekąsek. Tylko wtedy ten przekaz ma szansę naprawdę zadziałać.
Raport odnosi się także do podatku cukrowego, który obecnie nałożony jest tylko na napoje słodzone, a cukier jest wszędzie – w słodyczach, jogurtach. Czy rząd powinien objąć tym podatkiem wszystkie produkty zawierające cukier? To pomogłoby dzieciom jeść zdrowiej i walczyć z nadwagą, która dotyka co trzeciego malucha w wieku szkolnym?
Moim zdaniem zdecydowanie tak. Obecnie skupiliśmy się wyłącznie na napojach słodzonych, jakby to one były jedynym źródłem nadmiernego cukru w diecie. Tymczasem ogromne ilości cukru znajdują się również w wielu innych produktach — w słodyczach, smakowych jogurtach, płatkach śniadaniowych czy gotowych przekąskach. Nie widzę żadnego logicznego powodu, dla którego te produkty miałyby być wyłączone z opłaty cukrowej.
Problem polega na tym, że w Polsce często wybiera się jedną „czarownicę”, z którą postanawiamy walczyć, ignorując resztę obszaru wymagającego regulacji. Raz jest to alkohol w stacjach benzynowych – a inne miejsca pozostaną poza regulacją, innym razem napoje słodzone – a inne źródła cukru traktujemy jako mniejszy kłopot. Takie punktowe działania nie tworzą spójnej polityki zdrowia publicznego.
Wyobraźmy sobie, że nic się nie zmieni. Jakie będą konsekwencje za 10-15 lat? Ile będzie kosztować leczenie chorób wywołanych alkoholem i otyłością?
Jeżeli nic się nie zmieni, to koszty zdrowotne i społeczne związane z otyłością, alkoholem i paleniem będą w perspektywie 10–15 lat zdecydowanie wyższe niż dziś. To oczywiście brzmi jak żart, ale niestety taka jest rzeczywistość. Skala problemu będzie rosła, a wraz z nią koszty jego leczenia.
Trudno dziś podać precyzyjne liczby, bo większość szacunków w tym obszarze ma charakter orientacyjny. Możemy być jednak pewni jednego: liczba osób cierpiących na choroby przewlekłe związane z otyłością, alkoholizmem i nikotynizmem będzie rosnąć. Tym bardziej że żyjemy coraz dłużej, a objawy tych chorób, wymagające kosztownego, wieloletniego leczenia, ujawniają się głównie w drugiej połowie życia.
Do tego dochodzi jeszcze jeden bardzo istotny element: koszty pośrednie. Mówimy o wcześniejszych rentach, długotrwałych zwolnieniach lekarskich, obniżonej wydajności w pracy czy prezenteizmie, czyli sytuacji, w której pracownik jest wprawdzie obecny, ale ze względu na swój stan zdrowia funkcjonuje znacznie poniżej swoich możliwości. Na przykład osoba z otyłością może mieć ograniczoną sprawność, a ktoś z przewlekłą chorobą obturacyjną związaną z paleniem — problemy z koncentracją i wydolnością…
Te koszty, choć często niewidoczne na pierwszy rzut oka, są ogromnym obciążeniem dla gospodarki. Szacuje się, że czynniki behawioralne, takie jak niezdrowe odżywianie, nadużywanie alkoholu czy palenie papierosów, generują globalnie stratę na poziomie od 5 do 10 proc. światowego PKB. Jeśli nie zaczniemy działać systemowo, w Polsce ten odsetek będzie się tylko zwiększał.







