Nowe ognisko koronawirusa w Niemczech. Firma szuka winy w Polakach i Rumunach
Rzeźnia, w której wybuchło ognisko koronawirusa mieści się w Rheda-Wiedenbrueck w Północnej Nadrenii-Westfalii. Ogromną liczbę zakażeń wśród pracowników ujawniono w środę, a firmę tymczasowo zamknięto. 6 tys. pracowników rzeźni trafiło na kwarantannę, a w ramach działań prewencyjnych władze powiatu zamknęły placówki edukacyjne.
Gereon Schulze Althoff zarządzający jakością w rzeźni Toennies upatruje w otwarciu granic istotnej przyczyny wybuchu ogniska koronawirusa. W rzeźni pracuje sporo osób z Polski i Rumunii, wiele z nich wybrało się w odwiedziny do swoich rodzin po otwarciu granic. Schulze Althoff twierdzi, że pracownicy ci zostali poddani testom na koronawirusa po powrocie, jednak wyłącznie wtedy, gdy nie było ich ponad 96 godzin. Niektórzy zaś wyjechali tylko na weekend.
To nie pracownicy, ale warunki pracy i zakwaterowania są winne?
Inne zdanie na temat przyczyn wybuchu ogniska koronawirusa w rzeźni mają obrońcy praw zwierząt, którzy wielokrotnie apelowali o zmiany w rzeźniach. Oprócz właściwego traktowania zwierząt, zwracali uwagę także na warunki pracy oraz zakwaterowania dla pracowników.
Robert Toennies, jeden z właścicieli firmy, ma pretensje do zarządu i rady nadzorczej spółki, m.in. o to, że nadal korzysta się z pracowników zewnętrznych, choć trzy lata temu wydano wytyczne zalecające rezygnację z tego.
System taki [pracy zewnętrznej – przyp.red.] wiąże się dla wielu pracownic i pracowników z nieznośnymi warunkami mieszkaniowymi, których efektem są wysokie ryzyko infekcji i niewielkie szanse na uchronienie się przed nią – napisał Robert Toennies.
Źródła: Polsat News, Der Tagesspiegel, Corriere della Sera