Zobacz wideo: Szczepienia w szkołach wciąż za mało popularne
Który już raz oddaje pan krew i osocze, aby pomóc ciężko chorym?
Krew czwarty raz, a osocze drugi raz. Przez dłuższy czas nie mogłem tego robić, bo miałem silną alergię i byłem odczulany. To oznaczało zakaz oddawania krwi, żeby lek, jaki biorę nie wpłynął negatywnie na osobę, która przyjęłaby moją krew. Było mi przykro, bo w tym czasie, latem, moja córka była operowana. Latem jest dużo wypadków komunikacyjnych, a mało dawców, a ja nie mogłem pomóc.
Czytaj także: Ostatni gwizdek na szczepienie przed czwartą falą koronawirusa - komentuje Karina Obara
A dlaczego pan to w ogóle robi? Ma pan dwójkę dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, żonę, dużą aktywność zawodową, a poświęca pan zdrowie i czas, żeby pomóc innym.
W punktach krwiodawstwa przeważnie spotykam wielu dawców, ale dużo tych szlachetnych ludzi się tym po prostu nie chwali. Oczywiście krwi zawsze brakuje i każdego zachęcam, aby tak pomagał innym. Po tym, gdy w mediach społecznościowych opublikowałem post ze zdjęciem, na którym widać, że oddaję osocze, dostałem wiele pytań, jak to zrobić, jakie warunki trzeba spełnić, aby oddać osocze. Krwi nie kupimy w dyskoncie spożywczym, to bardzo cenny płyn. Moja córka potrzebowała jej kilkakrotnie. Z mojej strony to próba odwdzięczenia się. Zwłaszcza teraz, gdy mam przeciwciała, które ratują życie mocno chorym na koronawirusa. Nic nie zyskam trzymając je tylko dla siebie.
Jest pan ozdrowieńcem, ale po przebytej chorobie zaszczepił się pan na COVID. Znam wielu ludzi, którzy uważają, że jeśli przeszli tę chorobę, to już nie potrzebują się szczepić. Co by im pan powiedział?
Nie chciałbym jeszcze raz przechodzić tego, co mnie spotkało podczas zachorowania na brytyjską odmianę koronawirusa. Nie byłem w szpitalu ani pod tlenem, ale straciłem głos, miałem bardzo silny ból gardła. Wszyscy domownicy byli chorzy, w izolacji, więc doszedł lęk o najbliższych. Wiemy przecież, jak bardzo izolacja jest dotkliwa dla nas wszystkich, a my już mieliśmy na koncie poprzednie kwarantanny. Szczepienia są ważne dlatego, że nie mamy żadnej pewności, co ta choroba z nami zrobi. A zachorować możemy przecież wielokrotnie. Dzięki darmowej szczepionce, którą możemy pobrać w każdej galerii handlowej i przychodni, unikniemy zakażenia lub lżej zniesiemy inwazję wirusa. U wielu przejście COVID-u zostawia ślady, u mnie też pozostawił skutki, z którymi borykam się do dziś (na szczęście można sobie radzić z tymi dolegliwościami). Każde kolejne zachorowanie może zrobić w organizmie jeszcze większe spustoszenie. Wyniki badań medycznych dowodzą, że nie ma lepszego zabezpieczenia niż szczepienia. Opowiem pani taką historię mojego kolegi. Było to w pierwszym kwartale tego roku. On zdążył się zaszczepić pierwszą dawką, a jego żona nie miała jeszcze takiej możliwości i zaraziła się. Przebywali ze sobą, a kolega nie zaraził się, a był testowany kilkakrotnie.
Bądźmy solidarni społecznie. Szczepionki są skuteczne. Przypomnę, że teraz w szpitalach są głównie ludzie niezaszczepieni.
Zbliża się czwarta fala, a jednak wciąż za mało osób się zaszczepiło. Z czego wynika ta niechęć do szczepień?
Z tego, że przestaliśmy ufać autorytetom. Na wykonanie usług medycznych, różnych ważnych badań czeka się w służbie zdrowia bardzo długo. Ludzie zaczęli poszukiwać alternatywnych metod poprawy swojego zdrowia i w nie wierzyć. Do tego nie ufamy koncernom farmaceutycznym. Panuje przekonanie, że chcą na pandemii wyłącznie zarobić - tak jak producenci broni nie produkują jej po to, żeby był pokój na świecie. Mnóstwo osób gubi się w systemie opieki zdrowotnej, który często jest niewydolny. Weźmy rodzica, którego dziecko ma nowotwór. Malec zaczyna przyjmować chemię. Raz znosi ją źle, rad dobrze. Jeśli znosi źle, to rodzic zaczyna szukać alternatywnych sposobów wyzdrowienia. Trafia na szarlatana, który przekonuje, że medycyna leczy tylko skutki, a nie chorobę, on więc wyleczy chorobę. Rzadko to pomaga. Zwykle tacy rodzice zostają i bez pieniędzy, i co najgorsze bez dziecka. Musimy zwiększyć zaufanie nie tylko do instytucji, ale przede wszystkim do siebie. Wiele osób korzysta z niesprawdzonych źródeł, a co najgorsze wierzy w prezentowane tam informacje. Druga strona, która się szczepi często postępuje zgodnie z założeniami teorii racjonalnej ignorancji. Osobisty koszt (czas i nerwy) poświęcone na namówienie kogoś do zaszczepienia są zbyt duże w stosunku do tego, co możemy potencjalnie zyskać (zaszczepienie się tej osoby). Wolimy więc nie podejmować takich działań, tym bardziej że część z nas boi się reakcji antyszczepionkowców, których przedstawiciele potrafią być agresywni (zwłaszcza w mediach społecznościowych).
Co należałoby zrobić?
O ile rząd dobrze sobie poradził z reagowaniem na sytuację covidową, świetnie zorganizowano system szczepień, o tyle kampanie szczepionkowe są dość infantylnie. Dociera do nas komunikat: ale będzie fajnie, jak się zaszczepicie, wszyscy złapiemy się za ręce i będzie tak, jak przed marcem 2020 r. Otóż nie będzie. Te „wesołe” kampanie pokazują loterie, nagrodę - czyli marchewkę, a nie pokazują kija. Kampanie społeczne epatujące negatywnymi emocjami są w takich przypadkach bardziej skuteczne. W takich sprawach powinien być mocny, jasny komunikat – opowieść o śmierci, nieodwracalnych skutkach zdrowotnych wśród osób, które zlekceważyły wirusa i nie chciały się zaszczepić. Dziś takie osoby ledwo żyją albo już ich nie ma wśród nas. Taki jest ten wirus.