Niebagatelną kwestią jest gospodarka. Tak w Polsce jaki w Bawarii (i oczywiście w całych Niemczech) uporządkowanie spraw politycznych ma pierwszorzędne znaczenie. Takie uporządkowanie ma bezpośrednie przełożenie na gospodarkę, co ważne w tych czasach, ona musi szybko wrócić na normalne tory. Ba nawet musi przyspieszyć, by nadrobić stracony czas. Warto tez pamiętać, że nasze powiązania wzajemne są bardzo istotne właśnie gospodarczo. Niemcy są przecież od lat naszym największym partnerem handlowym. Zatem i nam i Niemcom zależeć powinno na wyeliminowaniu zagrożeń koronawirusowych, a co się z tym wiąże, zagrożeń czy zawirowań politycznych.
Wracając do polityki, naszej polityki, trochę nieuporządkowanej w tej chwili, by rzec delikatnie, nie używając przy okazji słów powszechnie uznawanych za wulgarne czy obraźliwe.
Zatem większość sejmowa zdecydowała niedawno, że wybory prezydenckie w 2020 r. zostaną przeprowadzone wyłącznie w drodze głosowania korespondencyjnego w pierwszej i ewentualnej drugiej turze. Głosowanie będzie odbywać się bez przerwy od godziny 6 do godziny 20.
Zgodnie z przyjętym na posiedzeniu zdalnym (część posłów była obecna osobiści) Sejmu prawem wyborcy będą musieli umieścić kopertę z kartą głosowania w specjalnej skrzynce pocztowej na terenie gminy, w której są zapisani w spisie wyborców. Koperty odbiorą pracownicy Poczty Polskiej, która tego dnia może zawiesić wykonywanie wszelkich innych operacji i usług.
Kontrowersyjna ustawa zakłada również, że marszałek Sejmu (w tym przypadku Elżbieta Witek z PiS) może zmienić termin wyborów prezydenckich, jeśli na terenie kraju zostanie ogłoszony stan epidemii. Nowy termin musi jednak być zgodny z przepisami konstytucji, a to oznacza, że jedynym dodatkowym terminem głosowania może być 17 maja 2020 r. (sobota).
Opozycja oraz część komentatorów sceny politycznej zarzuca PiS, że do wyborów dąży za wszelką cenę nie bacząc na ewentualne zagrożenia, o których w dalszej części.
Do tego dochodzi fakt, że ustawą musi się zająć Senat. Marszałek Tomasz Grodzki zapowiedział, że izba wyższa parlamentu zajmie się bardzo wnikliwie (patrz: wykorzystując swoje prerogatywy, może to robić aż 30 dni).
Zakładając, że senatorowie wniosą poprawki, na ich ponowne rozpatrzenie Sejm będzie miał mało czasu. Od wejścia ustawy do wyborów 10 maja 2020 r. zostałoby kilka dni. To są oczywiście proceduralne zabiegi z cyklu kto kogo przechytrzy.
Kilka dni temu przypominaliśmy wypowiedź ówczesnej posłanki PiS prof. Krystyny Pawłowicz, która mówiła, że projekt głosowania korespondencyjnego jest bardzo niebezpieczny, dlatego narusza podstawowe standardy i wartości dotyczące wyborów, a przede wszystkim zasadę konstytucyjną bezpośredniości wyborów (Sejm, 22 października 2013 r.).
Posłanka Pawłowicz stwierdziła też, że głosowanie korespondencyjne godzi w zasadę tajności wyborów, tworząc bardzo realne zagrożenie odtajnienia głosów w drodze do wyborczego pudła i zagrożenie sfałszowania w tym czasie głosów. Obecnie prof. Pawłowicz jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego.
Pewnie niewielu pamięta tę wypowiedź, a wielu chciałoby o niej zapomnieć, zwłaszcza z PiS.
Tymczasem prezydent USA Donald Trump na Twitterze dobitnie ocenił głosowanie korespondencyjne w swoim krótkim, acz dosadnym tweecie z soboty, 11 kwietnia 2020 r.: Jak napisał w nim, "głosowanie pocztowe znacznie zwiększa ryzyko przestępstwa i oszustwa głosowania".
Powoływanie się na przypadek Bawarii w kontekście naszych planowanych na 10 maja 2020 r. wyborów prezydenckich nie do końca może być dla powołujących się właściwe.
Rządzący z ochotą powołują się na przykład Bawarii, gdzie całkiem niedawno odbyły się w tym kraju związkowym Niemiec. Jakie są uwagi do porównania tamtej elekcji z naszą - piszą dr hab Jarosław Flis, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i dr hab Kamil Marcinkiewicz, Uniwersytet w Hamburgu, w analizie dla Forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego.
Czas pandemii nie sprzyja głosowaniu?
Po pierwsze, istnieją coraz mocniejsze przesłanki do twierdzenia, że przeprowadzenie powszechnego głosowania w czasach pandemii wiąże się z ryzykiem wzrostu tempa zachorowań.
Po drugie - organizacja głosowania wyłącznie drogą korespondencyjną była w Bawarii możliwa, ponieważ procedura masowego rozsyłania przesyłek wyborczych była wcześniej praktykowana, podobnie jak masowe głosowanie korespondencyjne, zaś druga tura nie dotyczyła całego landu. Pomimo tych doświadczeń samo przedsięwzięcie było wielkim wyzwaniem logistycznym.
Po trzecie - to, jak wydarzenia te są oceniane przez niemiecką opinię publiczną, ma silny związek z wieloma niuansami bieżącej sytuacji politycznej kraju. Należy ponadto podkreślić, że ustawa, na podstawie której przeprowadzono drugą turę bawarskich wyborów komunalnych, uchwalona została w atmosferze ponadpartyjnej zgody, która stała się możliwa dzięki zaakceptowaniu przez koalicję rządzącą szeregu poprawek zaproponowanych przez opozycję. Z wszystkich tych powodów powoływanie się na bawarskie doświadczenia celem uzasadnienia radykalnych zmian polskiego kodeksu wyborczego niesie ryzyko nadużyć i wyciągania nieuprawnionych wniosków.
Pierwsza tura bawarskich wyborów została przeprowadzona, gdy poziom zachorowań wywołanych przez koronawirusa był jeszcze niski. Bawaria znajdowała się pod względem liczby zachorowań na milion mieszkańców na czwartym miejscu, jeśli porównać ją z innymi niemieckimi landami. Wyższe wskaźniki miał Hamburg, Badenia-Wirtembergia i Nadrenia Północna-Westfalia, a nieznacznie niższy poziom zachorowań Nadrenia-Palatynat. W kolejnych tygodniach po wyborach sytuacja zaczęła ulegać zmianie.
Bawaria - zły przykład do naśladowania?
Wszystko wskazuje na to, że w Bawarii nastąpił wyjątkowy, w porównaniu z innymi landami, wzrost liczby zachorowań. To bawarskie odstępstwo od normy rozpoczyna się w tygodniu następującym po wyborach 15 marca. W kolejnych dwóch tygodniach wzrost liczby zachorowań wyraźnie przyspiesza.
Od 1 kwietnia Bawaria ma największą ze wszystkich landów skumulowaną liczbę przypadków na milion mieszkańców. Wyprzedziła Hamburg, gdzie w dniu wyborów liczba zachorowań była prawie dwukrotnie wyższa, a także Badenię-Wirtembergię, która jest szczególnie dotknięta przez kryzys w związku z sąsiedztwem francuskiej Alzacji-Lotaryngii i Luksemburga. Kwestia ewentualnego związku pomiędzy nadzwyczaj szybkim wzrostem liczby zakażeń koronawirusem w Bawarii i przeprowadzonymi 15 marca wyborami komunalnymi nie była dotychczas dyskutowana w niemieckich mediach. Jednak pokazane na wykresie zjawisko trudno uznać za zachętę do przeprowadzenia wyborów w Polsce 10 maja.
Wybory lokalne w Bawarii zaplanowano na 15 marca 2020 r. W związku z rozwojem epidemii 10 marca wprowadzono w tym landzie pierwsze obostrzenia (m.in. zakaz zgromadzeń ponad 1000 osób), a dwa dni przed wyborami ogłoszono zamknięcie szkół. Mimo wszystko pierwsza tura odbyła się zgodnie ze standardową procedurą. W momencie, kiedy stało się jasne, jaka jest skala zagrożenia, władze bawarskie zdecydowały się na przeprowadzenie drugiej tury wyborów burmistrzów i starostów korespondencyjnie. Decyzję taką podjął minister spraw wewnętrznych landu, choć nie leżała ona w jego kompetencjach i rodziła wątpliwości co do jej konstytucyjności. A Landtag niejako ją zatwierdził, modyfikując odpowiednie przepisy tuż przed samymi wyborami.
Zmiana wyborów na całkowicie korespondencyjne była od strony organizacyjnej ułatwiona przez trzy czynniki – zastane procedury, sprawdzoną infrastrukturę oraz ograniczoną skalę przedsięwzięcia. Głosowanie korespondencyjne jest od lat dostępne w Niemczech jako opcja dla wszystkich wyborców. Różnica polega na tym, że standardowo wyborca musi złożyć w gminie wniosek o głosowanie korespondencyjne (niezbędny pakiet dostaje pocztą w identyczny sposób, jak dotąd w Polsce), a tym razem podjęto decyzję, że taki pakiet otrzymają wszyscy. Głosowanie korespondencyjne stale zyskuje w Niemczech na popularności. W niektórych bawarskich gminach już w pierwszej turze udział głosów korespondencyjnych sięgał 70 proc.
Jeśli chodzi o powszechnie rozsyłane pakiety wyborcze, to logistyka tego procesu oparta była na doświadczeniach przedsięwzięcia o identycznej procedurze – w Niemczech standardowo przed każdymi wyborami wysyłane są do wszystkich wyborców listy z wzorem karty do głosowania i listą kandydatów. Poczta realizuje więc takie przedsięwzięcie raz na rok–dwa (wybory federalne, landowe i komunalne odbywają się w różnych terminach). Taka sama akcja poprzedziła pierwszą turę bawarskich wyborów, czyli procedura została przećwiczona zupełnie niedawno.
Jak liczone były głosy w Bawarii?
Istotniejszym problemem okazało się przeliczenie tak oddanych głosów. Kłopoty na tym polu pojawiły się już w pierwszej turze, gdy z prac w komisjach zrezygnowało 1000 osób. W halach targowych w Monachium głosy oddane korespondencyjnie przeliczało około 5000 członków komisji. Na potrzeby drugiej tury konieczne było zorganizowanie odpowiednio dużych pomieszczeń. Komisje do przeliczania głosów składały się z 5 do 7 osób i często w salach gimnastycznych, aby ograniczyć ryzyko zarażenia. Przyjęto zasadę, że w jednym pomieszczeniu powinna przebywać tylko jedna komisja. Tylko w przypadku dużych hal sportowych pozwalano na jednoczesną pracę więcej niż jednej komisji.
To wszystko działo się w sytuacji, gdy druga tura dotyczyła jedynie 16 z 25 powiatów grodzkich (kreisfreie Städte) i 18 z 71 powiatów ziemskich (Landkreise). W drugiej turze głosowało, oprócz wspomnianych powiatów grodzkich i ziemskich, także około 700 spośród 2000 bawarskich gmin.
Porównując zatem wyjątkowe bawarskie wybory z nadchodzącymi polskimi wyborami prezydenckimi, konieczne jest dostrzeżenie istotnych różnic. Inne były doświadczenia – zarówno co do samego głosowania, jak i rozsyłania korespondencji związanej z wyborami. Inna była skala podejmowanego wyzwania.
* Jarosław Flis – socjolog, dr hab., profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
* Kamil Marcinkiewicz – politolog, dr hab., pracownik naukowy Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Hamburskiego.