USA - fala manifestacji przeciwko izolacji
Kentucky, Colorado, Teksas, Michigan, Wirginia, Minnesota, Ohio, Utah, Michigan, Karolina Północna - przez wszystkie te stany przetaczają się protesty przeciwko zaostrzonej polityce izolacji i zamykaniu przedsiębiorstw. Chociaż protesty wydają się naturalną konsekwencją powszechnego lęku przed skutkami zawirowań ekonomicznych, to ich źródła tkwią głęboko w naturze społeczeństwa amerykańskiego.
Musimy pamiętać, że w zasadzie są dwie Ameryki. Jedna mieszka w wielkich miastach na obu wybrzeżach, a druga w "kraju przelotowym" pomiędzy nimi. Większość protestów ma miejsce w stanach, które doświadczają dramatycznych przemian w okresie prezydentury Trumpa.
- tłumaczy dr John Eric Starnes, wykładowca Instytutu Filologii Słowiańskiej na Uniwersytecie Śląskim.
Przemiany te dotyczą zarówno kwestii politycznych, jak i ekonomicznych. Szczególnie widoczne jest to w takich stanach jak Michigan i Minnesota. W Michigan protesty pojawiły się w momencie, gdy gubernator Gretchen E. Whitmer przedstawiła nowe zasady izolacji związane z profilaktyką antywirusową. Manifestowali głównie przedstawiciele skrajnej prawicy. Kontestowano nie nowe przepisy, ale roztrząsano także tematy światopoglądowe, typowe dla tego środowiska - kwestie otwartości granic, wszechwładzy policji, globalizacji, osłabiania praw konstytucyjnych, a także dostępności do broni palnej. Ta ostatnia sprawa stanowiła punkt zapalny w stanie Wirginia.
Protesty wymierzone są także w gubernatorów z partii demokratycznych, których obwinia się nie tylko za obecne przepisy. Elity polityczne utożsamiane są bowiem z siłami globalizacji, które zniszczyły amerykańskie zakłady przemysłowe i pogrążyły krajowe rolnictwo.
Te protesty to echo dawnych wystąpień, które sięgają wstecz aż do zbrojnych rozruchów znanych jako Whiskey Rebellion w 1794 roku. Próba wprowadzenia podatku za produkcję whiskey poskutkowała obtoczeniem poborców w smole i pierzu. Uznano, że rząd przekroczył granicę w mówieniu Amerykanom jak mają żyć.
- podkreśla dr Starnes.
Czynnik ekonomiczny jest tu nie do przecenienia. Michigan oraz Minnesota to stany należące do tzw. "pasa rdzy" ("Rust Belt"), czyli miejsc, które jeszcze niedawno stanowiły centrum amerykańskiego przemysłu. To tutaj także miał miejsce ogromny kryzys w rolnictwie, który trwał od końca lat 70. XX wieku do połowy lat 80. Na nastroje wpływa silnie retoryka Donalda Trumpa, z natury przeciwna elitom i zagranicznym wpływom, które niszczą amerykański styl życia.
Rozsadniki teorii spiskowych
Protestujących zasilają przedstawiciele ruchów antyszczepionkowych. Uczestnicy otwarcie szerzą, nierzadko przeczące sobie, teorie spiskowe na temat epidemii. Jedna z nich głosi, że pandemia jest międzynarodowym oszustwem i tak naprawdę nic złego się nie dzieje. Inna, że wirus został wyprodukowany sztucznie w laboratorium i ma stanowić pretekst do masowej sprzedaży szczepionek. Trzecia głośna teoria mówi o tym, że koronawirus to element trwającej wojny amerykańsko-chińskiej. Niezależnie od koncepcji na temat źródeł sytuacji, manifestanci zgadzają się co do tego, że obecna polityka władz stanowi zamach na amerykańskie wartości, zwłaszcza na wolność. Nastroje są podsycane przez redaktorów ultraprawicowych portali w rodzaju Infowars oraz aktywistów z nimi związanych.
Epidemia koronawirusa to nie oszustwo
Niestety, protesty mają swój realny wpływ na sytuację epidemiczną w kraju. W niedzielę gubernator stanu Kentucky Andy Beshear ogłosił, że odnotowano największą dzienną liczbę diagnoz do tej pory (273). Co więcej, zakażenia można powiązać z ulicznymi protestami, które miały miejsce w minionym tygodniu. Manifestanci zakłócili także jedną z konferencji prasowych Besheara, wznosząc okrzyki "Otwórzcie Kentucky" i "Nie jesteś królem". Gubernator próbował przywrócić porządek argumentując, że szybkie otwarcie stanu, doprowadziłoby do kolejnych zarażeń ze skutkiem śmiertelnym. Stan jednak będzie stopniowo odmrażać zalecenia, zgodnie z wytycznymi administracji Trumpa. Przeciwko manifestacjom głośno protestują przedstawiciele służby zdrowia, którzy obawiają się przyspieszenia dynamiki zachorowań, wywołanej kolejnymi zgromadzeniami.
Trump nie ma nic przeciwko
Donald Trump, zapytany przez dziennikarzy, czy obawia się, że protestujący mogą roznosić koronawirusa, odpowiedział, że uważa ich za odpowiedzialnych ludzi, którzy korzystają z prawa do wolności słowa. Wyraził przy tym swoje zrozumienie dla nastrojów społecznych, uzasadniając, że w wielu miejscach restrykcje poszły za daleko.
Z kolei Mark Zuckerberg zapowiedział w poniedziałek, że Facebook będzie usuwał posty i wydarzenia promujące protesty lub zachęcające do naruszenia nakazu pozostania w domach z powodu epidemii.
Nie za naszą wolność
Warto jednak podkreślić, że znakomita większość obywateli USA obawia się zbyt pochopnego otwarcia gospodarki. Jak podaje portal Business Insider, ankieta przeprowadzona przez Yahoo News i YouGov wskazała, że tylko 29% Amerykanów uważa, że przedsiębiorstwa powinny otworzyć działalność tak szybko, jak to możliwe. 67% zadeklarowało, że mimo poluzowania przepisów, będzie wciąż przestrzegało zasad dystansowania się. 60% jest przeciwnych demonstracjom, a popiera je tylko 22%. Podobne nastroje panują nawet wśród zwolenników partii republikańskiej, chociaż ta grupa jest bardziej spolaryzowana - 47% jednoznacznie potępia protesty, wspiera je 36%.
- Podróżuj bez wychodzenia z domu: zobacz cuda tego świata
- Zobacz nowe pomysły dla domowych artystów i majsterkowiczów
- Tak przyroda wraca do życia, gdy ludzie są w izolacji
- To musisz wiedzieć o dodatkowym zasiłku opiekuńczym
- Wiosna na Netflixie: co obejrzeć oprócz Króla Tygrysów?
- Te zawody wykonują roboty. Maszyny odbiorą nam pracę?