Spis treści
Kim jest Stasiu od Wagi?
Stasiu zmaga się z nadwagą od 15. roku życia, ale dopiero w ostatnich miesiącach zdecydował się opowiedzieć publicznie o swoich zmaganiach. Na TikToku (możecie go znaleźć pod nazwą @stasiu.od.wagi) dokumentuje drogę do wymarzonej wagi 99 kg i pokazuje, jak naprawdę wygląda proces wychodzenia z choroby, jaką jest otyłość. Podkreśla, że nie chodzi wyłącznie o sylwetkę, ale o zdrowie, edukację i budowanie świadomości.

Jako 28-latek stał się dla wielu jednym z tych twórców, którzy nie upiększają rzeczywistości. Pokazuje codzienną pracę, potknięcia, małe sukcesy i całą emocjonalną stronę zmian stylu życia. Dzięki temu dodaje odwagi tym, którzy boją się zacząć lub czują się oceniani.
Dlaczego warto mówić o swojej drodze?
Walka z otyłością nadal wiąże się ze stygmatyzacją. Nawet kiedy zaczynasz leczyć chorobę, dbasz o dietę, ruszasz się więcej i próbujesz zmienić nawyki, często zderzasz się z krytyką i spojrzeniami, które odbierają wiarę w siebie. Dlatego tak ważne jest, by w przestrzeni publicznej pojawiały się osoby takie jak Stasiu – które mówią: możesz dać radę, zrób pierwszy krok, przełamanie bariery w głowie jest najtrudniejsze, ale możliwe.
Stasiu od Wagi mówi o swojej walce, motywacji i radach dla innych
Jak zaczęła się Pana droga w walce z otyłością i co było momentem przełomowym, który zmotywował Pana do rozpoczęcia zmiany?
Moja walka z chorobą otyłościową zaczęła się 13 lat temu. Miałem zaledwie 15 lat i ważyłem 120 kilogramów. Przez lata słyszałem od bliskich: „wyrośnie z tego, wyciągnie się”. Tylko że ten cud się nie wydarzył. Pierwszy raz próbowałem coś zmienić w listopadzie 2012 roku. W dwa tygodnie schudłem 10 kilogramów. Oszołomiony sukcesem odpuściłem — i szybko okazało się, jak bardzo byłem naiwny.
Zdrowie
Później było jeszcze kilka podejść. Każde zaczynało się nadzieją, a kończyło rozczarowaniem sobą. I coraz mocniejszym poczuciem porażki i przekonaniem, że nic mi się nie uda. Dołowało mnie to.

Udana próba była na w 2020 r., kiedy udało mi się zrzucić 35 kilogramów, ale niestety waga w kolejnych latach wróciła. A potem kolejne próba schodzenia ze 167 kg w 2022 r. do 127 kg w ubiegłym roku. Pierwszy raz od dawna patrzyłem w lustro i widziałem przystojnego faceta. Naprawdę siebie lubiłem. Myślałem, że teraz się uda. Znowu coś poszło nie tak.
A potem przyszedł najtrudniejszy czas mojego życia. Ten rok. Widziałem, jak tyję, jak moje ciało się zmienia, jak kolejne ubrania stają się za ciasne. Wszystko jednak odkładałem na później — na po 30 września. Bo wtedy miałem oddać swoją pracę doktorską.
A w czerwcu… zmarła moja mama. Jej brak boli mnie każdego dnia. Żeby się nie rozsypać, uciekłem w pracę nad doktoratem. Zdrowie odsunąłem na boczny tor — bo nie miałem już siły walczyć ze wszystkim naraz.
Nadszedł 30 września, moja waga wynosiła 174 kg. Złożyłem pracę, a trzy godziny później zobaczyłem wpis Michała Wrzoska, dietetyka, który szukał osoby chorującej na otyłość do rozmowy w podcaście. Zgłosiłem się właściwie bez zastanowienia — jakby coś wewnątrz mnie popchnęło mnie do działania. Następnego dnia odpisał. To był znak. Rozmowa ta zmieniła wszystko. Po raz pierwszy naprawdę zrozumiałem, że otyłość to nie wstyd, to nie etykieta, z którą trzeba żyć po cichu, udając, że jej nie ma — to choroba.
Z jakimi najtrudniejszymi wyzwaniami zdrowotnymi i psychicznymi mierzy się Pan na początku swojej przemiany?
Moje ciało ma swoją historię i swoje granice — bieganie czy skakanka to dla niego po prostu za dużo. Przy takiej wadze każdy podskok może skończyć się urazem. Chodzenie, orbitrek - to mój sposób na to, żeby codziennie zrobić krok do przodu, nawet jeśli na razie nie jest to bieg. W głowie jednak mam już obraz siebie biegnącego, bo bieganie to dla mnie symbol bycia fit.
Najtrudniejsze ograniczenia są jednak w głowie. Przez lata patrzyłem na siebie jak na kogoś, kto zawiódł. Trudno było mi przyjąć, że otyłość to choroba, że nie jestem tylko winny — jestem też chory i że tak jak każda choroba, ta również wymaga leczenia, wsparcia, specjalistów. Latami próbowałem radzić sobie sam. Dziś widzę w tym lekcję wytrwałości. To, że upadłem pięć razy, tylko zwiększa szanse, że za szóstym w końcu wstanę naprawdę.

Moja metamorfoza zaczęła się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy skończył się mój pięcioletni związek. To był mocny cios i jednocześnie moment, w którym zrozumiałem, że jeśli nie postawię siebie na pierwszym miejscu, po prostu zgubię tego prawdziwego Stasia — wesołego, pełnego energii, charyzmatycznego. Teraz odbudowuję swoje poczucie wartości. Uczę się dbać o siebie, o swoje zdrowie i o to, co daje mi radość.
Co mnie napędza? Reakcje ludzi. Od kiedy zacząłem pokazywać swoją drogę w internecie, dostaję wiadomości od osób, które mówią: „Jeśli ty możesz, to ja też spróbuję”. I to jest coś niesamowitego, bo nagle okazuje się, że ta walka nie dotyczy tylko mnie. Ten „grubasek” ważący 174 kilogramy może być dla kogoś przykładem wytrwałości i pracy nad sobą mimo wszystko. Dowodem na to, że warto zacząć, nawet jeśli jest trudno.
Co najbardziej pomaga Panu utrzymywać motywację na co dzień — zarówno w kontekście diety, jak i aktywności fizycznej?
Mam zespół specjalistów — jestem pod opieką centrum dietetycznego. Mam trenerów, psychodietetyczkę i diabetolożkę. Pomaga mi lek na otyłość — hamuje apetyt i ułatwia mi walkę z tym największym przeciwnikiem: słodyczami. A psychodietetyczka nauczyła mnie zasady, która stała się moim mottem: „Mogę, ale nie muszę”. Mogę zjeść ciasto, mogę sięgnąć po batonika, ale po co?
Nadal chcę próbować życia: podróży, smaków, przyjemności. Gdy byłem w Wiedniu — zjadłem Sachera, sznycla, strudla. Tyle że teraz robię to mądrzej. Połowa porcji, bez poczucia winy i z ogromną satysfakcją, że umiem powiedzieć sobie „stop”, zanim ciało powie „za późno”. To niby detal, ale dla mnie to przełom: kiedy czuję sytość — zatrzymuję się. Nie jem już na zapas. Nie jem „bo wypada dokończyć”. Uczę się słuchać siebie.
Paradoksalnie najmocniej boję się momentu, kiedy efekty staną się naprawdę widoczne. Znam siebie: kiedy zaczynam widzieć rezultaty, bywa, że tracę czujność, dlatego teraz uczę się nie patrzeć obsesyjnie na wagę. Nie skupiam się na każdym kilogramie w dół czy w górę. Wiem, dokąd zmierzam i w jakim tempie chcę iść, żeby było zdrowo. Skupiam się na tym, żeby ćwiczyć dwa, trzy razy w tygodniu. A kiedy zdarzy się tydzień słabszy? Trudno. To też część życia i część procesu.
Dużym krokiem była też zmiana w myśleniu o aktywności fizycznej. Kiedyś potrzebowałem kogoś, kto pójdzie ze mną na siłownię. Dzisiaj uczę się tego, że mogę wejść tam sam — zrobić swoje kardio, swoje przysiady… i wyjść z poczuciem dumy. Każda taka sytuacja to małe zwycięstwo nad dawnym sobą.
Nie ukrywam — blog i ludzie, którzy go czytają, są dla mnie ogromną siłą. Ciągle ktoś pisze, że widząc mnie zaczyna jeszcze raz. Kiedy czytam takie wiadomości, to wiem, że ta droga ma sens. Wiem, że ten proces będzie trwał latami, a może nawet do końca życia.
Jakie zmiany zauważył Pan w swoim zdrowiu, samopoczuciu i relacjach społecznych po rozpoczęciu procesu zmiany?
Najbardziej niesamowite jest to, że tak wiele zmieniło się w zaledwie półtora miesiąca. Przede wszystkim czuję się bardziej aktywny i po prostu bardziej żywy. Mam w sobie więcej energii, więcej uśmiechu, więcej takiego pozytywnego patrzenia na świat. Jasne, bywają gorsze dni, ale różnica jest taka, że teraz wiem, że to tylko chwile. A na co dzień dominuje motywacja i poczucie, że idę w dobrym kierunku.
Zdrowotnie zmiany też są ogromne. Zadyszka prawie zniknęła, a podejście do ruchu stało się zupełnie inne. Podjąłem wyzwanie: schody zamiast windy. Codziennie idę na swoje piętro pieszo. Czasem łapię się na tym, że wolę wszystko zabrać za jednym razem, żeby drugi raz nie musieć wchodzić.
Niesamowicie wzrosło też moje poczucie wsparcia. Dostaję je dosłownie z każdej strony: od bliskich, znajomych, współpracowników, ale też od zupełnie obcych ludzi w internecie. Kiedy ktoś mówi mi, że widział, że idę na siłownię i stwierdził, że skoro Stasiu od Wagi może, to ja też spróbuję — to jest dla mnie największa nagroda. O to dokładnie o to chodzi, żeby dzielić się energią, zarażać nią innych.
Czuję też, że wracam do siebie. Zawsze lubiłem tworzyć treści, nagrywać, montować, wymyślać — i teraz mam wrażenie, że znów jestem w swoim żywiole. To daje mi masę radości i pozwala się realizować.
A efekty uboczne? Te są wyjątkowo miłe. Coraz częściej słyszę, że jestem atrakcyjny. Dostaję flirtujące wiadomości — ostatnio dziewczyna napisała, że trzyma za mnie kciuki, a tak na marginesie, to wpadłem jej w oko. Wow! Najważniejsze jest to, że czuję się po prostu szczęśliwszy.
Jaki przekaz lub wskazówki chciałby Pan przekazać osobom, które dopiero zaczynają swoją walkę z otyłością lub czują, że utknęły w martwym punkcie?
Nie zaczynaj od poniedziałku, od stycznia, od nowego miesiąca. Zacznij od jutra. A jeśli się da, to nawet od dziś. Grunt to małe kroki, duże cele podzielone na drobne cele — nie schudnąć na 50 kg w rok, tylko np. 10 kg przez 3 miesiące.
Nie rzucaj się od razu na sto zmian naraz. Ja też kiedyś myślałem: dieta, treningi, motywacyjne podcasty, książki, basen, codzienne gotowanie — wszystko od razu. To się nie da. To przytłacza tak bardzo, że człowiek rezygnuje, zanim naprawdę zacznie. Moje pierwsze kroki były bardzo proste: odstawiłem słodycze, poszedłem na pierwszy trening, zacząłem pić więcej wody, a po miesiącu schody zamiast windy. Każdy taki ruch to już ogromna zmiana. I dopiero kiedy jeden element staje się nawykiem, dokładam kolejny. Dzięki temu ten proces nie jest czymś, przed czym uciekam, ale czymś, co mogę udźwignąć.
Ważne jest to, aby był ktoś, kto nas motywuje, dzieli z nami chwile — te trudne i te radosne. Potrzebni są specjaliści: dietetyk, lekarz, psychodietetyk, trener — ktokolwiek, kto pomoże ci przejść przez ten pierwszy, najtrudniejszy etap. Warto, bo otyłość zabija. A my chcemy dłużej, zdrowo i odważnie żyć, prawda?
***
Dlaczego historia Stasia jest ważna?
Stasiu pokazuje, że zmiana stylu życia nie musi być perfekcyjna. Musi być prawdziwa i możliwa do utrzymania. Dzięki temu jego historia dociera przede wszystkim do tych, którzy boją się zacząć, bo myślą, że nie dadzą rady albo że inni ich wyśmieją.
Jeśli sam zaczynasz swoją walkę z otyłością lub dopiero o niej myślisz, historia Stasia może być dla ciebie pierwszym impulsem. To dowód na to, że każdy krok, nawet najmniejszy, ma znaczenie. A kiedy widzisz kogoś, kto idzie tą samą drogą i mówi: chodź, spróbujemy razem, łatwiej uwierzyć, że i ty możesz zmienić swoje życie.












