Niektórzy mówią, że przeszli zakażenie koronawirusem, więc są odporni i nie muszą się szczepić przeciwko COVID-19. Z drugiej strony znamy relacje osób, które oddawały po przechorowaniu osocze. Z biegiem czasu miały coraz mniej przeciwciał...
Po przechorowaniu mamy najpewniej bardzo długotrwałą odporność. Pandemia trwa, ile trwa, stąd też nie posiadamy danych np. z pięciu lat. W tej chwili mamy dowody na to, że układ odpornościowy „pamięta” zachorowanie przez okres co najmniej 8 miesięcy. I przez ten czas jest zdecydowanie lepiej przygotowany do ponownego zetknięcia z koronawirusem. Ponowne zachorowania, zakażenia wirusem SARS-CoV-2 to niezwykle rzadkie przypadki.
Co w takim razie ze szczepieniami ozdrowieńców?
Ozdrowieńcy nie powinni się szczepić w sytuacji, kiedy brakuje szczepionek. Sam jestem ozdrowieńcem. Przechorowałem zakażenie koronawirusem na przełomie października i listopada. I nie zamierzam się szczepić przez okres co najmniej 6 miesięcy, bo jestem przekonany, że mam odporność. Jeżeli jako ozdrowieniec zaszczepię się w tej chwili, to odbieram szczepionkę komuś, kto jej potrzebuje bardziej ode mnie. Podzielam pogląd, że ozdrowieńcy nie muszą się szczepić, bo układ odpornościowy albo całkowicie zabezpieczy ich przed ponownym zakażeniem, albo kolejne zakażenie będzie przebiegało zdecydowanie łagodniej. Gdybyśmy byli obecnie w sytuacji, że możemy zaszczepić, kogo tylko chcemy, to oczywiście ozdrowieńcom też warto podawać szczepionki. Bo wydaje się, że po szczepieniu odporność jest bardziej przewidywalna niż po przechorowaniu. W moim przekonaniu, jeżeli wciąż brakuje szczepionek, by zaszczepić wszystkie osoby w zaawansowanym wieku, to szczepienie ozdrowieńców jest po prostu zbyt daleko idącym komfortem.
Kto powinien być zaszczepiony jako pierwszy?
Przede wszystkim te osoby, dla których przechorowanie COVID-19 skutkuje ogromnymi powikłaniami. Wiadomo, że to głównie wiek determinuje ciężki przebieg choroby. Dlatego im starsza osoba, tym bardziej powinna być uprzywilejowana w kolejce do szczepień.
Czy powinniśmy bardziej obawiać się mutacji koronawirusa niż jego podstawowej odmiany, którą pamiętamy sprzed roku?
Mutacji koronawirusa boimy się z trzech powodów. Mogą to być wirusy, które szybciej się rozprzestrzeniają. Po drugie, mogą to być wirusy powodujące cięższy przebieg zakażenia. A po trzecie, to mogą być szczepy, które wymykają się skutecznej ochronie, jaką dają nam szczepionki. To, że w naszym województwie został obecnie wdrożony lockdown, wynika z dwóch faktów: pojawienia się mutacji brytyjskiej koronawirusa, ale i tego, że do tej pory Lubuskie było regionem z najmniejszą liczbą zachorowań. W związku z tym mieliśmy populację najbardziej podatną na szybkie rozprzestrzenianie się wirusa, bo najmniej go przechorowaliśmy. Obawa przed nowymi mutacjami koronawirusa jest więc uzasadniona. Odmiana brytyjska szybciej się rozprzestrzenia, natomiast szczepionki są absolutnie skuteczne wobec tego szczepu. Gorzej jest w przypadku wariantu „południowoafrykańskiego” koronawirusa, ale jego w Polsce można „ze świecą szukać”. Warto podkreślić, że choć w jego przypadku szczepionki są słabsze, to i tak są skuteczne jako zapobieganie ciężkim zakażeniom, które skutkują pobytem w szpitalu.
Istnieje więc zagrożenie, że będziemy musieli szczepić się co roku, bo będą się pojawiać kolejne mutacje?
Dokładnie tak, jak w przypadku grypy. Te szczepionki są na bieżąco modyfikowane, bo pojawiają się kolejne szczepy wirusa. Tak samo może być z koronawirusem i co roku będziemy się „doszczepiać”.
A skoro mówimy już o grypie... Niektórzy twierdzą, że co roku ludzie umierają na powikłania po grypie, a o tym jakoś teraz nikt nie mówi. Czy to słuszne, że umniejsza się zagrożenie koronawirusem i wskazuje, że grypa jest groźniejsza?
Z całą pewnością grypa nie jest poważniejsza. W Stanach Zjednoczonych grypa co roku powodowała 50-60 tys. zgonów, a koronawirus w ciągu ostatniego roku doprowadził w tym kraju do 530 tys. zgonów. Mówię o USA, bo to jest kraj, który ma w temacie grypy wiarygodne dane. Polska ich nie posiada, bo nie mamy w zwyczaju rzetelnie rejestrować zgonów z powodu grypy, gdyż lekarze w rubryce przyczyny zgonu najczęściej wpisują powikłania zakażenia, takie jak niewydolność oddechowa, niż samo zakażenie. Jeśli zmierza pani do porównania grypy z koronawirusem, to mamy dwa fakty. Pierwszy jest taki, że w grupie osób w wieku 50+ śmiertelność koronawirusa jest o wiele wyższa niż przy grypie. Co ciekawe, dla dzieci bardziej niebezpieczna jest grypa niż koronawirus. Taka „uroda” tego wirusa.
To jeszcze jedna sprawa: maseczki. Niektórzy twierdzą, że one nas nie chronią.
Maski zdecydowanie chronią, pod warunkiem, że są stosowane właściwie. Maski chronią, gdy prowadzimy interakcję z innymi osobami, potencjalnie zakażonymi, a odległość od drugiej osoby jest poniżej 2 metrów. Wiemy, że nie chronią nas przyłbice. I ich stosowanie było nieporozumieniem. Noszenie masek na spacerze, na rowerze, gdy mijamy kogoś, nie stoimy z tą osobą i z nią nie rozmawiamy, w takich sytuacjach moim zdaniem nie jest potrzebne. Natomiast one są bardzo potrzebne w przestrzeniach zamkniętych. Po drugie należy określić to, jakie maski nas chronią. Wiemy, że chronią nas maski chirurgiczne i ich stosowanie jest optymalne, patrząc na korzyści wynikające z ich skuteczności i na cenę. Jeśli chodzi o maski FFP2, to one powinny być, w ogromnej większości sytuacji, przez cały czas zarezerwowane dla szpitali. Natomiast skuteczność innych masek, z różnego rodzaju materiałów, jest nieprzewidywalna.
W jakich miejscach może najczęściej dochodzić do zakażeń covidem?
W sytuacjach, gdy mamy pomieszczenie zamknięte, bez wentylacji i następuje stłoczenie dużej liczby osób, które znajdują się blisko siebie. Jeżeli przestrzeń jest otwarta, im mniej znajduje się na niej osób, a dystans jest większy, ryzyko zakażenia znacznie maleje. Łatwo więc każdy może wywnioskować, w jakich miejscach do zakażeń dochodzi najczęściej. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie otworzenie np. restauracji w sposób bezpieczny. Myślę, że powód ich zamknięcia (a pamiętajmy, że inne kraje tego nie robią), wynika z faktu, iż boimy się tego, co dzieje się z Polakami pod wpływem alkoholu.
Pandemia jest więc zależna od naszej społecznej odpowiedzialności?
Wyłącznie z tym się wiąże. A potem z intensywnością szczepień. Zawsze sprzeciwiam się tezom, że Polacy są społecznością, która nie poddaje się regulacjom. Wiele badań w Europie wskazuje na to, że Polacy są mocno podatni na wprowadzenie pewnych regulacji. Są badania, które wskazują, jak wygląda migracja mieszkańców po wprowadzeniu obostrzeń i naprawdę wypadamy tu dobrze.
Ale mimo wszystko niektórzy negują pandemię.
To się dzieje w każdym kraju. Tak jak zdarza się, że ludzie negują fakty oczywiste dla innych. Ale w ogromnej większości mamy świadomość, że koronawirus jest problemem. Jesteśmy społeczeństwem, które w sposób niebywały przekonało się do szczepionek. Wciąż się też uczymy. Głęboko wierzę w to, że potrafimy zachować się racjonalnie.
Dużo się nauczyliśmy przez ostatni rok o koronawirusie, czy to wciąż jest błądzenie po omacku?
Zdecydowanie wiemy dużo więcej niż na początku. Tej wiedzy przybywa z każdym tygodniem. Obecnie mamy dwa wyjścia: to, co zapobiega rozprzestrzenianiu się wirusa, to lockdown i szczepionki. Jeżeli się nie zaszczepimy, to będziemy musieli mierzyć się z lockdownem. Problem w tym, że nikt z nas nie chce go już więcej. Pozostają nam więc szczepienia.
Dr n. med. Tomasz Ozorowski to przewodniczący zespołu ds. antybiotykoterapii w szpitalu wojewódzkim w Gorzowie Wlkp.