Praca ratowników nigdy nie należała do najłatwiejszych. Często mówiło się bowiem o atakach na medyków. O agresywnych pacjentach, którzy potrafili zrobić krzywdę tym, którzy przyjechali do nich, by im pomóc…
Teraz, w czasach pandemii koronawirusa to właśnie medycy są wystawieni na pierwszy ogień. Jadąc do pacjenta, nie mogą być pewni, czy nie jest on zakażony. Ratownicy przekazują pacjentom informacje o pozytywnych wynikach testów na COVID-19, pocieszają, po prostu są. Jak wygląda praca na SOR-ze od środka? O tym opowiedział nam ratownik Piotr Rozpędowski.
WIDEO: Niewidzialny front – rzeczywistość polskich szpitali według lekarza: Wszędzie brakuje miejsc, ludzie zaczynają masowo umierać
Praca na SOR-ze w czasach pandemii koronawirusa
Piotr Rozpędowski przyznaje, że w związku z obecną sytuacją, na SOR-ze zaszło dużo zmian:
- Z pandemią mamy do czynienia od przeszło pół roku, więc procedury przyjmowania pacjenta z dodatnim wynikiem testu na COVID-19 mamy opracowane. To zmiana dla nas o tyle, że stosujemy środki ochrony indywidualnej, które nas zabezpieczają, żebyśmy się nie zarazili. Druga sprawa, to wymazy kasetkowe, które pozwalają nam bardzo szybko potwierdzić, czy pacjent ma wynik dodatni. Mocno zwracamy uwagę na klinikę, czyli na objawy, jakie ma pacjent i to też nam mocno sugeruje, czy będzie dodatni wynik. Wewnętrznie struktura SOR-u została mocno przearanżowana na takiej zasadzie, że mamy wydzielone duże pomieszczenie dla pacjentów, u których potwierdziliśmy dodatnie wyniki i tam musimy się nimi opiekować. SOR jest takim przedsionkiem do szpitala, ponieważ często tutaj znajdujemy pacjentom miejsce w szpitalach jednoimiennych, aby móc kontynuować leczenie.
Nowa rzeczywistość
Czy ciężko było się przestawić z normalnej rzeczywistości? Piotr Rozpędowski przyznaje, że to duże wyzwanie. – To jest bardzo trudne. Dla nas to zupełnie nowe doświadczenie, z którym na taką skalę nigdy nie mieliśmy do czynienia. Kilka lat temu była mowa o e-boli, też wdrażano nowe procedury, ale one nie do końca weszły w życie, bo do Polski Ebola nie dotarła. W tym przypadku wygląda to zupełnie inaczej. To wywraca nasze podstawowe funkcjonowanie do góry nogami – tłumaczy ratownik i dodaje, że na SOR-ze nie są przyjmowani tylko pacjenci zakażeni koronawirusem.
- Oprócz pacjentów z dodatnimi wynikami, przyjmujemy również inne osoby – z zawałem mięśnia sercowego, z problemami brzusznymi lub ze złamaniem kończyn, które oczywiście muszą być leczone operacyjnie lub zabiegowo. Na dzień dzisiejszy jest tak, że musimy sobie odpowiedzieć dość szybko, czy pacjent może mieć COVID-19, bo wpływa to na bezpieczeństwo personelu i na to, co będzie się działo z pacjentem. Z perspektywy czasu patrząc – udało nam się dużo poprawić…
- Zakażonych 4 886 154+ 33 480
- Zmarło 105 194+ 33
- Szczepienia 51 564 403+ 19 509
- 1. śląskie:+5 502
- 2. mazowieckie:+4 978
- 3. dolnośląskie:+3 363
- 4. pomorskie:+3 226
- 5. małopolskie:+2 540...więcej
Ratownicy są odwodnieni, obolali
Czy ciężko wytrzymać w kombinezonie, w goglach, w przyłbicy te kilka godzin dziennie? – Przyznaję, jest ciężko. Staramy się nie przekraczać 3 godzin pracy w środkach ochrony indywidualnej. Dopuszczalna jest granica do 4 godzin, ponieważ maski odciskają się na twarzy, wraz z upływem czasu przestają działać. Tu chodzi też o nasze bezpieczeństwo. Ciężko jest wytrzymać zarówno fizycznie, bo pocimy się w kombinezonach, odwadniamy, boli nas twarz od maski, jak i psychicznie, ponieważ my też wracamy do swoich rodzin i mamy wtedy różne myśli – czy aby na pewno jestem zdrowy? Czy się nie zaraziłem? Przestrzeganie wewnętrznych procedur daje jednak bezpieczeństwo, że unikniemy zakażenia – tłumaczy nam Piotr Rozpędowski.
Mimo wszystko, w szpitalach zakażenia się zdarzają… - Tu jest sprawa złożona. Jeśli mówimy o zakażeniach wewnątrzszpitalnych, które przechodzą z pacjenta na osobę z personelu, trzeba byłoby to indywidualnie analizować. Natomiast to, co dzisiaj widzimy, jeśli chodzi o ciągły wzrost liczby zakażeń w Polsce – my jako medycy poruszamy się normalnie w życiu publicznym. Tam też jesteśmy narażeni, bo chodzimy do sklepu, spotykamy się z rodziną. I dzieje się często tak, że zakażenie przychodzi z tej strony, nie zawsze od pacjenta. Musimy podkreślić - medycy też chorują! Nie jesteśmy odporni na to, bo skończyliśmy studia medyczne! Pomimo tego staramy się stawać na wysokości zadania i być przy pacjentach...
Reakcja ludzi na wieść o zakażeniu
Czy są jakieś zachowania pacjentów, które dziwią medyków? – Nie można powiedzieć, że jesteśmy przygotowani na wszystko. Jest kilka rzeczy, które jeszcze mogą nas zaskoczyć. To są takie czarne scenariusze, które większość medyków ma gdzieś z tyłu głowy… Dla mnie osobiście jest tak, że przebieg tej choroby jest trochę inny w porównaniu do tego, co widziałem dotychczas. To są nowe doświadczenia, które nas wiele uczą. Cały czas się uczymy tego wirusa. Ale zachowania pacjentów już mnie nie dziwią – tłumaczy ratownik Rozpędowski.
Piotr przyznaje, że większość ludzi na wieść o zakażeniu reaguje spokojnie. – Miałem taką sytuację, że pobrałem młodemu człowiekowi wymaz i wynik okazał się pozytywny. On miał mechanizm wyparcia, nie wierzył w to. Był przekonany, że jest zdrowy, bo przechodził to bezobjawowo. Natomiast generalnie ludzie, którym na spokojnie tłumaczymy, jak to wygląda – jakie będzie leczenie, terapia, jaki mamy plan, żeby im pomóc - mają duży spokój, akceptacje, współpracują z nami. To dla nas bezcenne, bo na współpracy pacjent – ratownik bardzo nam zależy.
,,Nie znaliśmy tego wroga”
Jaka była reakcja ratownika na wybuch pandemii? Czy był strach, że nie da rady?
- Ratownictwo medyczne kojarzy mi się z postępowaniem względnym – jest zadanie i trzeba mu sprostać. Pół roku temu, kiedy przygotowywaliśmy się do pandemii, nie znaliśmy tego wroga. Nie mieliśmy takiej wiedzy, jaką mamy dziś, więc wszystko to było po omacku, ale też cały zespół był skupiony, by nauczyć się jak najwięcej, żeby dobrze zadziałać, kiedy pojawi się pierwszy taki pacjent. Czas płynie, my cały czas działamy w pewnym napięciu, skupieniu. Z jednej strony trochę większym, niż wcześniej. Cały czas jest ryzyko z tyłu głowy, że nieprzestrzeganie procedur, wyjście z kanonu może spowodować, że coś mi się stanie. To bardzo realne ryzyko. A przecież zdajemy sobie sprawę, że ta walka nie będzie trwała tydzień lub miesiąc…
ZOBACZ TEŻ: Człowiek ratuje, a oni rzucają się z pięściami... Rozmowa z kierownikiem zielonogórskiego SOR
Wirus nie wybiera
Mimo, że o koronawirusie z dnia na dzień wiadomo coraz więcej, a zakażeń wciąż przybywa, są nadal tacy, którzy uważają, że ,,pandemia to ściema”. Nie noszą maseczek, nie stosują się do obecnie przyjętych zasad.
Takie zachowanie irytuje i przeraża lekarzy i ratowników. – Wirus nie bierze jeńców. Nie rozróżnia nas. Nie ma tak, że wybiera po cechach osobowości, po grupach społecznych. To może spotkać każdego. Wirus jest bezwzględny i jeżeli będą wśród nas ludzie, którzy nie będą przestrzegali zaleceń, które zostały nam zadane, to nadal będziemy się borykali z koronawirusem. Może warto pomyśleć przewrotnie? By zrezygnować trochę z siebie, a pomyśleć o innych, robić wszystko, by nie zarazić drugiej osoby – tłumaczy Piotr Rozpędowski i podkreśla, że zakażenie COVID-19 może nieść za sobą tragiczne skutki…
- Nie mówi się tak głośno o powikłaniach po przechorowaniu. Nie wiemy, jak długo nasz organizm się będzie regenerował. Lepiej jest nie przechorowywać koronawirusa, bo to może mieć odległe skutki, bardzo niebezpieczne dla ludzi. Nie wiadomo, czy płuca zakażonych kiedykolwiek będą w 100 procentach sprawne, tak jak przed chorobą – dodaje ratownik.