Wrocław. Historycy i farmaceuci odtwarzają staropolskie leki [ROZMOWA]

Robert Migdał
- Liczymy na to, że uda nam się znaleźć jakieś mieszanki ziołowe, jakieś mieszanki roślinne, które były stosowane kiedyś, a już nie są, a będzie można wykazać ich działanie lecznicze: że mają jakieś właściwości prozdrowotne, a po prostu zostały zapomniane i nie są używane - mówi dr Jakub Węglorz, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego
- Liczymy na to, że uda nam się znaleźć jakieś mieszanki ziołowe, jakieś mieszanki roślinne, które były stosowane kiedyś, a już nie są, a będzie można wykazać ich działanie lecznicze: że mają jakieś właściwości prozdrowotne, a po prostu zostały zapomniane i nie są używane - mówi dr Jakub Węglorz, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego fot. Paweł Relikowski
Z dr. Jakubem Węglorzem, historykiem Uniwersytetu Wrocławskiego, który odtwarza staropolskie leki, rozmawia Robert Migdał.

Leki mamy dzisiaj na wyciągnięcie ręki: w aptekach, przy kasie w markecie, a nawet na stacji benzynowej. Kiedyś leki były czymś unikatowym, czymś bardzo drogim, dla wybranych?
Leki apteczne, przygotowywane przez farmaceutów, były na tyle drogie, że duża część społeczeństwa nie mogła sobie na nie pozwolić.

To czym leczyli się biedniejsi?
Były leki w wersjach dla ubogich: w postaci mieszanek ziołowych lub robione z tańszych odpowiedników. Przeważnie takie leki nie były sprzedawane w aptece, a przez wiejskich zielarzy, guślarzy, wędrownych sprzedawców. W aptekach raczej spotykano te leki, które były przygotowywane zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy medycznej.

Pan i pan zespół badacie właśnie te leki apteczne, które były trochę droższe i dla ludzi zamożniejszych.
Trudno jest jednoznacznie nakreślić granice między lecznictwem nazwijmy to ludowym, a tym które jest lecznictwem oficjalnym. Jeżeli mamy do czynienia z drogim, kosztowym lekiem, który zawiera wiele egzotycznych składników, jest sprzedawany w aptece i 3/4 społeczeństwa na niego nie stać, no to zdecydowanie nie jest to lecznictwo ludowe. Z drugiej strony, jeżeli są to proste leki złożone z ogólnodostępnych składników, albo terapie o charakterze pół magicznym, guślarskim, wówczas możemy uznać, że jest to lecznictwo ludowe. Ale po środku jest cała masa preparatów, leków, ziół, które były stosowane i tu, i tam.

Na przykład?
Weźmy najprostszy przypadek - czosnek. Jest on jednym z podstawowych leków przeciwepidemicznych stosowanych przez ludzi ubogich, ale to nie znaczy, że nie stosuje się go w aptece jako element jakichś bardziej złożonych leków. Generalnie próbujemy rekonstruować we Wrocławiu te leki, o których wiemy, że były stosowane przez ówczesnych pamiętnikarzy, przez autorów listów, przez autorów korespondencji, ale też przez lekarzy, aptekarzy, bo zanotowali o tym w swoich rachunkach, w swoich notatkach. Czyli automatycznie grupa docelowa, grupa, którą się interesujemy, to są ludzie raczej zamożni. To górna warstwa społeczeństwa, w której dominują leki apteczne, te oficjalne. Ale to nie znaczy, że nie będziemy też badać prostych metod ludowych - informacji o nich jest znacznie mniej, ale jeśli dowiemy się, że lekarz zalecił stosowanie prostej maści z rzodkwi, jak najbardziej będziemy chcieli sprawdzić, jakie ma właściwości i będziemy próbować ją zrekonstruować.

Przy tych badaniach połączyliście siły Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Na czym dokładnie polega wasza współpraca?
Projekt jest finansowany przez Narodowe Centrum Nauki. Jego podstawową siłą jest dość nowatorskie podejście do zagadnień, które są znane i historykom i farmaceutom, ale podchodzimy do nich z nowej perspektywy. Próbowano już w przeszłości zastanawiać się nad lekami, które stosowano w epoce nowożytnej, natomiast jeżeli robili to historycy to przeważnie skupiali się na tym, jakie były recepty, ile one kosztowały, jakie były leki, nie próbując analizować ich składu. Z kolei, jeżeli robili to przedstawiciele dyscyplin medycznych, to skupiali się na substancjach aktywnych, na potencjalnym oddziaływaniu, ale omijając kontekst źródłowy i pomijając specyfikę epoki. Prowadziło to do bardzo licznych błędów i niedoskonałości. Nowatorstwem tego projektu jest to, że łączymy współpracę farmaceutów i historyków praktycznie na każdym etapie pracy. Za wyjątkiem takich działań, które są stricte związane z jedną dyscypliną.

To co robicie, krok po kroku?
Pierwszym etapem badań jest odnalezienie informacji źródłowych. To jest typowa praca dla historyka: w archiwach, w bibliotekach, trzeba znaleźć notatki, które mówią nam o wykorzystaniu danego leku. To może być prywatny list czyjś pamiętni, recepta, którą lekarz lub aptekarz wystawił pacjentowi. To mogą być też rachunki z apteki, w których mamy informację: kto, kiedy i jakie leki kupował i komu, kiedy i jakie leki były wydane. To jest dla nas dowód na to, że dany lek faktycznie przez kogoś był wykorzystany. Idealną sytuacją jest, jeżeli mamy jeszcze opis tego, jak dany pacjent ocenia ten lek: to nam pozwala porównać skuteczność danego leku, z opiniami zapisanymi na jego temat.

Dlaczego sięgacie do notatek prywatnych, a nie - najprostszą drogą - do jakiegoś receptariusza, gdzie są wypisane różne farmaceutyki? Np. w inwentarzu apteki?
Bo nie wszystkie te leki, które są opisane ówcześnie, były stosowane. W dawnych zielnikach lub spisach, leków są setki, a nawet tysiące różnych preparatów: ale spora część z nich istniała głównie na papierze - nie były realnie wykorzystywane albo były wykorzystywane niezmiernie rzadko. Dlatego staramy się znaleźć te specyfiki, które faktycznie były przez lata cały czas w obrocie, które tworzyły rdzeń ówczesnego lecznictwa, a nie rzeczy, które były stosowane niezwykle rzadko lub wręcz wcale.

Dlaczego taki wybór?
Po pierwsze, żeby wyeliminować te preparaty, które istniały tylko teoretycznie. Po drugie: spróbujemy sprawdzić, czy daje się zaobserwować korelacja pomiędzy popularnością danego preparatu, a jego przewidywaną skutecznością, określoną na podstawie analiz laboratoryjnych. Czy częściej stosowano leki, które były skuteczniejsze od innych, czy też o popularności decydowały zupełnie inne czynniki.

Zespół jest unikatowy też z tego względu, że po odnalezieniu materiału źródłowego do dalszej pracy siadacie razem, całym zespołem: historycy ramię w ramię z farmaceutami.
To cała moc i siła naszego zespołu, bo bardzo często zdarza się, że trafiamy na przeszkody, które każda z dyscyplin omija lub rozwiązuje w inny sposób. Historycy - borykając się z jakimś problemem - próbują rozwiązać go zgodnie ze swoimi metodami pracy, farmaceuci - zgodnie ze swoimi. Dopiero pracując razem - dosłownie siedząc wspólnie przy stole, czy na Skypie - znajdujemy różne pułapki, w które wpadliśmy. Zdarza się, że znajdujemy nazwę rośliny, która występuje w dzisiejszym nowoczesnym nazewnictwie botanicznym. Po gruntownym sprawdzeniu okazuje się jednak, że dziś oznacza ona zupełnie coś innego i gatunki te nie są nawet podobne. Co więcej, zdarza się, że w naszych badaniach jest potrzebny odpowiedni kontekst kulturowy.

Na przykład?
Jeżeli w źródłach w XVI wieku mamy informację: "zalać wódką albo dodać wódki", to nie chodzi o... alkohol, tylko wodny destylat ziołowy. Wódki w XVI wieku nie miały alkoholu. To są wodne destylaty. Dopiero w połowie XVII wieku słowo "wódka" zaczyna oznaczać alkoholowy destylat. I ktoś, kto nie jest historykiem, nie musi tego wiedzieć - a to w dość istotny sposób zmienia recepturę.

Lekarze i farmaceuci, wieki temu, też pisali niewyraźnie? Trudno ich rozczytać?
(uśmiech) Rozczytanie pewnych skrótów, to jest bolączka, z którą musimy się uporać: rzadko kiedy jest tak, że w tekście mamy wypisane - krok po kroku - wszystkie słowa. W epoce staropolskiej stosowano szeroką gamę różnych skrótów, a jeżeli to są fachowe skróty branżowe na przykład zapisywane przez lekarza czy aptekarza, no to się zaczyna "zabawa". Oni używali niekiedy znaków alchemicznych, które wyglądają jak dokładnie... nic. Bardzo ciężko odgadnąć, co to jest - trzeba sięgać do innych recept, na których ten znaczek występuje i znając skład tych innych recept, domyślić się, co ten znaczek oznacza. Niektóre z nich są opisane i da się je zidentyfikować, ale też każdy autor miał inny charakter pisma, potrafił czasem coś na gryzmolić, czasem coś skreślić.

Samo przygotowanie leku, według starej receptury, to też mozolna praca? Nie można, ot tak sobie, wrzucić wszystko do miksera, zmielić i zbadać? Trzeba to robić tradycyjnymi metodami, ręcznie, tak, jak robiono to dawniej?
Dokładnie. Dziś farmaceuci wrzuciliby wszystkie składniki do jakiejś maszyny i w jakiś współczesny sposób "obrobili" laboratoryjnie. Ale siadamy razem i zastanawiamy się: jakie mamy narzędzia, które mogłyby imitować stare sprzęty apteczne. Jeśli dane składniki były rozbijane w moździerzu to i dzisiaj trzeba to zrobić podobnie, tradycyjnie, bo w dzisiejszym młynku stopień rozdrobnienia będzie znacznie mniejszy niż ten, który potencjalnie jesteśmy w stanie uzyskać w moździerzu. Bo w moździerzu, nie wiadomo, jak byśmy mocno tłukli, to i tak nie uzyskamy takiego rozdrobnienia, takiej homogeniczności preparatu, jak na współczesnych sprzętach. A to ma wpływ na ilość substancji, którą uda się wydobyć z danego materiału roślinnego czyli na skuteczność w leku. Gdy farmaceuci mają gotowy preparat, to wrzucają go do współczesnych urządzeń analitycznych i stwierdzają: jest tyle a tyle takich substancji aktywnych, które działają tak i tak na człowieka.

To pierwszy taki projekt na świecie, który ma na celu analizę dawnych leków?
Wcześniej podejmowano pojedyncze próby rekonstruowania dawnych leków, m. in. w Anglii i Francji, ale badano w nich tylko pojedyncze preparaty. Nigdy na taką skalę, jaką my robimy tu, we Wrocławiu.

Ile staropolskich leków chcecie odtworzyć?
Na razie mamy około 20 leków, których mamy ustalone recepty czyli wiemy, z czego się składały i mamy zidentyfikowane wszystkie elementy. Kolejny etap to wspólne narady i ustalenie sposobu przygotowania preparatu. Na koniec następuje odtworzenie medykamentu w laboratorium, czyli fizyczne wykonanie tego leku i jego analiza pod kątem substancji czynnych. I tutaj naszym sukcesem są na razie pojedyncze preparaty, które mamy gotowe i stoją na półce. Natomiast mamy - czekające w kolejce - kilkanaście preparatów, które są gotowe do odtworzenia, oraz kolejnych kilkadziesiąt, o których wiemy, że są, mamy ich receptury, ale na przykład jeszcze nam się nie udało wszystkiego przetłumaczyć lub zdobyć wszystkich składników.

A wśród receptur, które odnaleźliście, które wzięliście pod oko badacza, są takie leki, które były stosowane kiedyś i które są podobne do współczesnych leków i nadal używane?
Jedyne, co do dzisiaj jest stosowane, to proste preparaty ziołowe. Nie badaliśmy ich - zostawiliśmy je sobie na koniec, bo to są proste rzeczy: typu nalewka na liściach brzozowych. Do dzisiaj herbatka brzozowa jest stosowana wspomagająco przy leczeniu kamicy moczowej, bo ma działanie przeciwzapalne, spazmolityczne. Była stosowana w XVII wieku i jest stosowana dziś. Z leków stosowanych w epoce nowożytnej, nie kojarzę żadnego, który by się zachował do dzisiaj. Są niektóre preparaty ówczesne, które mają kolejne wcielenia: tak na przykład jak "teriak" - jest do dzisiaj do kupienia w aptekach we Włoszech, ale ma on bardzo niewiele wspólnego z oryginalnym teriakiem, który był robiony w starożytności, w średniowieczu i w epoce nowożytnej.

A "olej złodziei"? Można go kupić na Allegro...
I nadal ma "cudowne właściwości": leczy wszystko - od czyraków po ból zęba i tak dalej, natomiast nie ma nic wspólnego - jeśli chodzi o jego skład - z "olejem złodziei" czy też "octem złodziei" - stosowanym przeciw dżumie w XVI i XVII wieku. To jest nazwa leku znana od średniowiecza, ale skład jest z pewnością inny.

Wróćmy na chwile do pracy nad odtworzeniem przez was leków. Bo zanim odtworzycie dany lek z dawnych receptur, to musicie zdobyć oryginalne składniki. A to chyba nie jest łatwe? Czy każdy składnik, dostępny w XVI, XVII i XVIII wieku, jest dostępny dzisiaj?
Oj nie. Mamy problem z tymi składnikami, które dzisiaj nie są wykorzystywane w farmaceutyce, a kiedyś były. I to czasami są egzotyczne substancje - pół biedy, jeśli są one do kupienia: jak perły, jedwab czy korale. To są składniki, których dziś nie używa się w lecznictwie, ale są ogólnodostępne - trzeba je tylko sproszkować i dodać do leku. Jako żart opowiadam niekiedy o konsternacji jaką w księgowości wywołały faktury za zakup pereł i korali na cele badawcze (śmiech). Na szczęście potrzebowaliśmy bardzo skromne ilości.

To były najdroższe wykorzystywane przez was preparaty?
Największy problem był z preparatami, których nie używa się już nigdzie - jak np. trawa cytrynowa, ale afrykańska. Da się kupić trawę cytrynową, ale azjatycką, jednak nigdzie w Europie nie można dostać afrykańskiej.
Stawaliśmy na rzęsach, żeby ją zdobyć i w końcu - dzięki życzliwości łańcucha ludzi dobrej woli - człowiek, który pracował na misji w Ugandzie przywiózł nam trochę tej trawy. W niektórych przypadkach potrzebnym nam składnikiem są rośliny i zwierzęta chronione. Mamy taki problem z rośliną rosnącą wysoko w Alpach, której po prostu nie wolno nam zebrać. No i piszemy do Ministerstwa Ochrony Środowiska w Austrii, do firm które zajmują się ochroną środowiska, do gmin, w których tradycyjnie ta roślina rośnie i staramy się ją zdobyć. Podobnie jest z roślinami i zwierzętami, które występują w Polsce, a są chronione.

Na przykład?
Tak było z... mięsem żmii. Na szczęście dzięki wielkiej pomocy dolnośląskich nadleśnictw - zwłaszcza kilku leśniczych - takie mięso udało nam się zdobyć: dostaliśmy martwe egzemplarze, które jakiś samochód przejechał, leśniczy znalazł, zamroził nam i zawiadomił: wtedy wsiadałem w samochód, jechałem do Międzygórza, albo do Spalonej lub innych nadleśnictw z Kotlinie Kłodzkiej i przywoziłem do Wrocławia mięso żmii.
Pomogła nam też bardzo podlaska izba celno-skarbowa, która oddała nam skonfiskowane gruczoły bobra, które ktoś przemycał - po procedurach administracyjnych udało nam się je zdobyć do celów naukowych.

Ale nie wszystko da się zdobyć, kupić, lub dostać w prezencie…
Na przykład opium, które jest składnikiem zaskakująco często występującym w dawnych lekach. To jest narkotyk, który jest do dziś używany, bo przecież z opium otrzymuje się morfinę, ale nie można go kupić w sklepie czy aptece, a dostęp do niego jest ściśle kontrolowany.

Brak jakiego składnika hamuje jeszcze wasze badania?
Mamy problem ze zdobyciem wydzieliny z gruczołu jelenia piżmowego. Zwierzę to występuje tylko w Azji, a ogrody zoologiczne odsyłają nas od jednego do drugiego, i to na całym świecie. Cały czas szukamy.

Perły i koralowce to nie były najdroższe składniki odtwarzanych przez was leków. To co było bardzo kosztowne?
Większość preparatów nie jest bardzo droga. Na przykład kupujemy olejek nardowy, który kosztuje 200-300 zł - to jedno z najcenniejszych pachnideł starożytnego świata, występuje m. in. w Biblii, jako składnik balsamu użytego przez Marię z Betanii, wymieniony jest także w Pieśni nad Pieśniami jako jeden z najszlachetniejszych zapachów. Ale niektóre substancje są na prawdę drogie. Tak było w przypadku zakupu ambry - to jest wydzielina, kamień kałowy, coś, co powstaje z niestrawionych resztek w przewodzie pokarmowym kaszalota. I kiedy zwierzę padnie, to ciało gnije, rozpada się, a ponieważ ambra jest lżejsza od wody, to wypływa z głębin i dryfuje. I od czasu do czasu ktoś znajdzie taką ambrę. Dawniej była ona stosowana w perfumerii - w XIX wieku to był jeden z najbardziej pożądanych zapachów.

To ile zapłaciliście za ambrę?
To koszt prawie 8 000 zł, żeby kupić tę próbkę ambry, która jest wielkości połowy pięści. To był najdroższy ze składników, jaki kupiliśmy.

Czy jest szansa, żeby odtworzone przez was staropolskie leki trafiły współcześnie do produkcji, do aptek? Żeby były przydatne współcześnie?
Liczymy na to, że uda nam się znaleźć jakieś mieszanki ziołowe, jakieś mieszanki roślinne, które były stosowane kiedyś, a już nie są, a będzie można wykazać ich działanie lecznicze: że mają jakieś właściwości prozdrowotne, a po prostu zostały zapomniane i nie są używane.
Mówię tu o preparatach wspomagających, które mogłyby być stosowane dzisiaj, tak jak były stosowane wieki temu: raczej leku na raka nie odkryjemy, ale może uda nam się zaleźć staropolski, skuteczny lek na kaca lub na niestrawność…

Rozmawiał Robert Migdał

Członkowie zespołu badawczego

dr Jakub Węglorz, kierownik projektu, adiunkt w Zakładzie Historii Polski i Powszechnej XVI-XVIII wieku w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego,

dr Katarzyna Pękacka-Falkowska, adiunkt w Katedrze i Zakładzie Historii i Filozofii Nauk Medycznych Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu,

dr Danuta Raj, adiunkt w Katedrze i Zakładzie Farmakognozji i Leku Roślinnego na Wydziale Farmaceutycznym Akademii Medycznej we Wrocławiu,

dr Maciej Włodarczyk, adiunkt w Katedrze i Zakładzie Farmakognozji i Leku Roślinnego na Wydziale Farmaceutycznym Akademii Medycznej we Wrocławiu.

Na bieżąco badania można śledzić na FB na stronie: "Leki staropolskie" oraz na stronie projektu: leki-staropolskie.uni.wroc.pl

Kliknij tutaj i przejdź do strony projektu badawczego
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na stronazdrowia.pl Strona Zdrowia