Oczywiście od czasu wykrycia w Polsce pierwszego potwierdzonego przypadku zakażenia koronawirusem liczba przeprowadzonych testów systematycznie wzrasta. Nadal jest jednak znacznie niższa niż deklarowany przez Ministerstwo Zdrowia „potencjał” ich wykonywania. Nie jest tajemnicą, że na początku marca w Polsce fizycznie nie było wystarczającej liczby testów, która mogłaby zahamować rozwój epidemii w naszym kraju. Na początku kwietnia minister Łukasz Szumowski przekonywał, że Polska może wykonywać ponad 20 tysięcy testów na dobę. Takiej liczby nigdy jednak nie osiągnięto – dobowa średnia do dzisiaj jest średnio dwa razy niższa. Stoi to w jawnej sprzeczności ze stanowiskiem Światowej Organizacji Zdrowia. Przewodniczący WHO już kilka tygodni temu podawał receptę na powstrzymywanie pandemii.
- Mamy jasny przekaz dla wszystkich państw: testujcie, testujcie, testujcie. Testujcie każdego, kogo podejrzewacie o to, że jest zakażony. Jeśli test danej osoby da wynik pozytywny, przetestujcie wszystkie osoby, które miały z nią kontakt na dwa dni przed wystąpieniem objawów – apelował podczas konferencji prasowej Tedros Adhanom Ghebreyesus.
O zdrowotnych korzyściach z masowego testowania od początku informowali też polscy lekarze.
- Jeżeli od razu na początku epidemii przeprowadzi się masowe testy, to można wykryć wszystkie osoby rzeczywiście chore, otoczyć je nadzorem epidemiologicznym i przeciąć łańcuch zakażeń. U nas działano dosyć chaotycznie – mówi w rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press dr n. med. Jarosław Biliński z Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie. - Pomijając restrykcje, które stopniowo zmniejszano, to ci, którzy chcieli zlecać te testy, napotykali na liczne problemy. Proces polegający na tym, żeby wiedzieć gdzie te testy potem wysłać był tak skomplikowany i zawiły, że część personelu po prostu się do tego przyzwyczajała i przy łagodnych objawach u pacjentów tych testów nie zlecano – dodaje.
Powstaje pytanie, dlaczego tak było. Szczególne kontrowersje budzi kwestia testowania pracowników służby zdrowia, wśród których już na początku kwietnia co szósta osoba była zakażona koronawirusem. Według lekarzy mogło chodzić o pieniądze. Testy, które trzeba było sprowadzać z Chin są kilkukrotnie droższe od tych, które udało opracować się w naszym kraju i które już wkrótce będą dostępne na szeroką skalę.
- Ale to nie są żadne oszczędności. Jeżeli okaże się za jakiś czas, że zakażeń przybywa, to straty dla ludzi i dla gospodarki będą tak kolosalne, że nie będziemy w stanie sobie z nimi poradzić. Przyznam, że nadal nie mogę pojąć dlaczego kilka tygodni temu rząd nie zdecydował się systematycznie testować lekarzy – dziwi się ekonomistka Alicja Defratyka, autorka projektu ciekaweliczby.pl.
- Chodzi o pieniądze – uważa dr Biliński - Testowanie medyków w interwałach tygodniowych albo codziennie, to byłyby miliony złotych. Dlatego rząd limituje te pieniądze wprowadzając kolejne kryteria. Jeśli ktoś jest chory, ale ma środki ochrony osobistej, a przy tym nie ma określonych objawów, to nie jest testowany. Poza Polską, w Niemczech, czy w innych państwach zachodnich, jeśli ktoś ma objawy, to od razu jest traktowany jako osoba, która ma koronawirusa – przypomina.
Jednak miliony wydane na testy mogą się przyczynić do ocalenia miliardów, które dziennie traci polska gospodarka. Jak wskazują eksperci, masowe testowanie społeczeństwa to warunek dla kolejnych etapów odmrażania gospodarki. Według brytyjskiego epidemiologa Adama Kucharskiego stopniowe luzowanie kolejnych obostrzeń musi być ściśle związane z dokładnym monitorowaniem liczby zakażeń.
- Najważniejsze jest, abyśmy opracowali zestaw najskuteczniejszych, ale i najmniej destrukcyjnych obostrzeń. Wartościowych informacji może dostarczyć nam testowanie. Pomocne mogą być też dane z testów serologicznych, które pomogą nam zrozumieć, w których grupach pojawiło się zakażenie. Im więcej się dowiemy, tym więcej obostrzeń będziemy mogli zdjąć bez nagłego wzrostu zachorowań - mówił na antenie Radia TOK FM autor książki „Prawa epidemii. Co wspólnego mają wirusy, idee i fake newsy”.
Podobne stanowisko nie jest obce części polityków rządzącej w Polsce Zjednoczonej Prawicy. Posłowie Porozumienia Jarosława Gowina opowiadają się, że za wprowadzeniem w życie tzw. „planu Sośnierza” autorstwa członka tej partii i jednocześnie byłego szefa Narodowego Funduszu Zdrowia. Miałby on polegać m.in. jak najszybszym odmrożeniu gospodarki wraz z jednoczesnym „zduszaniem epidemii”.
- Potrzebujemy 60–80 tysięcy testów dziennie. To jest osiągalne, aczkolwiek będzie wymagało inwestycji w zakup nowych laboratoriów – mówił podczas prezentacji planu Jarosław Gowin.
Do tej pory oficjalne stanowisko polskich instytucji jest w tej sprawie dużo bardziej wstrzemięźliwe. Już w kwietniu Sejm głosami PiS odrzucił propozycję Senatu, a więc opozycji, aby zapewnić masowy dostęp do testów pracownikom służby zdrowia. Według Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Polskiego Zakładu Higieny lekarze co prawda powinni być testowani częściej, ale sytuacja jest pod kontrolą.
- Jest to grupa najbardziej narażona na kontakt z zakażonym, ale równocześnie dysponująca środkami ochrony osobistej – odpowiada AIP Anna Dela z NIZP-PZH. - Dlatego wskazania do badania to wystąpienie objawów, lub sytuacja gdy opieka nad pacjentem u którego wystąpiło zakażenie było prowadzone bez tych środków. Ponieważ występują także zakażenia bezobjawowe, a sam pracownik może być tym samym źródłem zakażenia dla pacjentów, zatem takie badania osób narażonych na kontakt z dużą liczbą pacjentów będą coraz powszechniejsze – zaznacza.
Można zastanawiać się, czy nie jest jednak za późno. Logiczne wydaje się, że testów powinno przeprowadzać się jak najwięcej nawet już po tzw. wypłaszczeniu krzywej zachorowań. Taką taktykę walki z koronawirusem zapowiadają m.in. Niemcy, które po całkowitym odmrożeniu gospodarki planują testować społeczeństwo z jeszcze większą intensywnością niż w czasie wciąż obowiązujących restrykcji. Otwarta pozostaje kwestia, czy w okresie, gdy Polska wreszcie zacznie wykonywać więcej testów, nie okaże się, że szczyt zachorowań jest ciągle przed nami. Rozumowanie jest proste – im mniej robi się testów, tym mniejsza liczba zakażonych. I na odwrót. Dlatego poszczególne państwa stopniowo wprowadzały rozmaite, często oryginalne, metody wykrywania osób potencjalnie zakażonych, a przez to zdecydowanie kwalifikujących się do jak najszybszego przetestowania.
W maju w Belgii planowane jest zatrudnienie ponad 2 tysięcy „koronadetektywów”. Mają oni śledzić możliwość zakażeń poziomych wśród osób z pozytywnymi wynikami testów na obecność SARS-CoV-2. Zidentyfikowane przez "koronadetektywów" osoby mają zostać bezzwłocznie poddane testom, których dostępność w całym kraju ma cały czas wzrastać . Z kolei w Danii powołano specjalną państwową agencję, która każdego dnia ma wykonywać kilkadziesiąt tysięcy testów na obecność koronawirusa w ogromnych białych namiotach zlokalizowanych w każdym z pięciu regionów administracyjnych kraju. Swoje autorskie metody wprowadzają też Niemcy, którzy w ramach nowych rozwiązań prawnych wprowadzili m.in. możliwość wsparcia służby zdrowia przez weterynarzy i służące na co dzień badaniom zwierzęt laboratoria weterynaryjne. Tymczasem w Polsce wciąż wiele zależy od przypadku – czyli od tego do jakiej placówki i na jakiego lekarza trafimy.
- Ja zostałam skierowana na test przez lekarkę pierwszego kontaktu, za co jestem niezmiernie wdzięczna – mówi pani Maria z jednej z podwarszawskiej miejscowości, u której wykryto koronawirusa 19 marca. – Nie miałam ani jednego z oficjalnie zdefiniowanych objawów, czyli wysokiej gorączki, kaszlu ani duszności. Mimo to po przeróżnych innych objawach, które wcześniej raportowałam przez telefon jednak skierowano mnie na test, który wyszedł pozytywnie, o czym zostałam zawiadomiona telefonicznie w ciągu doby. Po kolejnych kilku godzinach dostałam także SMS ze zdjęciem wyniku, a potem telefon z powiatowego sanepidu w Pruszkowie – opowiada.
– Ciekawe, że spytano mnie o kontakty z poprzednich 12, a nie 14 dni. Zapewne wynikało to z faktu, że byłam badana w piątek po południu. Sęk w tym, że w tym czasie, jako pracownik dydaktyczny, oprócz rodziny miałam kontakt z kilkudziesięcioma osobami. Razem z sanepidem staraliśmy się ustalić listę tych osób, które następnie zostały objęte dwudniową kwarantanną, choć oczywiście zanim się o tym dowiedziały mogły zakazić jeszcze inne osoby. Po wszystkim przeprowadzono mi jeszcze dwa testy, które wyszły negatywnie. Po wystawieniu zaświadczenia przez lekarza rodzinnego, w którym musiał znaleźć się zwrot „nie stanowi zagrożenia epidemiologicznego”, sanepid oznajmił grzecznie, że kończy ze mną współpracę – uśmiecha się się pani Maria, która jednocześnie podkreśla ogromne wsparcie ze strony gminnej pomocy społecznej w Brwinowie.
Ministerstwo Zdrowia zapowiada, że wkrótce rozpocznie się powszechne przeprowadzanie testów serologicznych, które pozwolą na zbadanie, w jakim stopniu Polacy zdążyli się już uodpornić na koronawirusa. Ma to nastąpić dopiero za kilka tygodni, więc można odnieść wrażenie, że polskie władze planują taktykę ucieczki do przodu.
– Metoda przesiewowa testowania populacji czy ma odporność czy nie, jest bardzo dobra i bardzo potrzebna, ale w odpowiednim momencie, gdy informacje, które uzyskamy z tych badań przesiewowych immunologicznych, a nie genetycznych, będą pomagały w sprawnym zarządzaniu czy firmami, czy w powiedzeniu, że dana populacja jest już bardziej bezpieczna od innej – mówił kilka dni temu w Polskim Radiu minister Łukasz Szumowski. Identyczne stanowisko zajmuje w tej sprawie także NIZP-PZH.
- Populacyjne badania serologiczne służą do zidentyfikowania osób, które mogły przejść infekcję koronawirusem w sposób bezobjawowy, lub z objawami, które nie wzbudziły niepokoju – wyjaśnia Anna Dela - Przeciwciała powinny pojawić się w okresie od 7 do 21 dni od pojawienia się objawów, ale u niektórych osób może trwać jeszcze dłużej. Ten czas oczekiwania działa na korzyść szans wykrycia większej liczby osób, zatem w najbliższych tygodniach takie działania będą zapewne prowadzone także w Polsce – zapowiada.
Wiele odpowiedzi na temat polityki przyjętej przez Polskę przyniosą nam najbliższe tygodnie. Wciąż planowane na 10 maja przeprowadzenie wyborów prezydenckich oraz zdjęcie kolejnych restrykcji tuż po majówce wkrótce może zweryfikować słuszność dotychczasowych działań.
Według oficjalnych danych udostępnionych przez Ministerstwo Zdrowia 1 maja, w ciągu ostatniej doby w Polsce przeprowadzono 16,6 tysiąca testów.