Czwarta fala pandemii koronawirusa w Polsce już jest, czy jeszcze nie?
Tak, zdecydowanie już jest.
Na jakim jej etapie jesteśmy?
To etap rozpędzania się, ponieważ liczba przypadków jest cały czas stosunkowo niska. W połowie września mieliśmy moment dużego przyspieszenia, bo dynamiki z tygodnia na tydzień przekraczały 50 proc. i to mogło wskazywać na to, że będziemy mieć powtórkę scenariusza z poprzedniego roku. Ale w ostatnim tygodniu września, mamy już wolniejszy wzrost – jest on rzędu 20-25 proc. Widać wyraźnie rozejście się ścieżki wzrostu liczby zakażeń z poprzedniego roku we wrześniu, w stosunku do tej ścieżki, którą widzimy obecnie. Ona jest położona nieco niżej.
Jak to interpretować?
Jest to efekt szczepień. Szczepienia po prostu działają i widać to jeśli weźmiemy pod uwagę, że rok temu wariant wirusa był o wiele mniej zakaźny niż mutacja Delta, z którą zmagamy się teraz. Mimo że mamy do czynienia z o wiele groźniejszym wariantem wirusa, to i tak nie wywołuje on aż takiej liczby zakażeń. Jeżeli spojrzymy na województwa, w których w ubiegłym roku mieliśmy duże przyspieszenie zakażeń, jak śląskie, czy pomorskie, to teraz dzięki szczepieniom tam nie występuje problem szybkiego wzrostu transmisji. A mamy go tam, gdzie szczepień jest mało, tj. na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu.
Powiedział Pan, że czwarta fala się rozpędza. Ilu zatem zakażeń można się spodziewać w jej szczycie?
Na razie realizują się scenariusze, które odpowiadają naszym przeciętnym prognozom. Wcześniej – jeszcze w wakacje – mówiliśmy o tym, że pod koniec września poziom zakażeń będzie – mniej więcej – na poziomie tysiąca przypadków dziennie. Widać wyraźnie, że jesteśmy w ramach takiego scenariusza. Prognoza, o której mówimy, szacuje, że pod koniec października będziemy mieli około 5 tys. zakażeń dziennie.
Kiedy możemy nadejść apogeum zakażeń?
Wszystkie prognozy, które mamy, wskazują, że apogeum fali nastąpi w listopadzie, ale niewykluczone jest przesunięcie na grudzień. Rozpędzanie się fali będzie stosunkowo dłużej trwało niż w poprzednim roku. Dzieje się tak ze względu na szczepienia. Przyrosty zakażeń są hamowane liczbą osób, która w tej chwili jest zaszczepiona. Jeśli chodzi o to, gdzie nastąpi szczyt zakażeń, to musimy brać pod uwagę różne scenariusze, ponieważ ośrodki, z którymi współpracujemy, pokazują nam takie zróżnicowanie, że to równie dobrze może być 10 tys., jak i nawet 40 tys. zakażeń. Cały czas to pewna „gra parametrów”, z jakimi mamy do czynienia. Ile osób jest szczepionych? Jak wygląda tzw. dyscyplina społeczna, czyli np. noszenie maseczek, zachowywanie dystansu, dezynfekcja?
Wpływ na liczbę zakażeń mają warunki atmosferyczne?
Tak. Jeżeli jest cieplej i przebywamy więcej na dworze, to też siłą rzeczy tych zakażeń będzie mniej. Wtedy też mamy lepsze warunki do wietrzenia pomieszczeń, bo nie jest aż tak zimno. Spodziewamy, że to apogeum listopadowe w tej chwili jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Najbardziej prawdopodobne, że to będzie przedział do 20 tys. zakażeń.
Co będą brać Państwo pod uwagę, jeśli zapadnie decyzja o zaostrzeniu restrykcji?
Chcę od razu zastrzec, że w tej chwili, w przeciwieństwie do poprzednich fal, liczba zakażeń nie jest najważniejszym parametrem. Obecnie o wiele ważniejsze jest to, jaka jest liczba hospitalizacji. Oprócz tego, że szczepienia działają w ten sposób, że powodują, iż rozpędzanie fali jest zdecydowanie wolniejsze, to mamy też założenie, że liczba szczepień przełoży się na stosunkowo mniej hospitalizacji. Nasze założenie to wynik doświadczeń, jakie mają państwa zachodnie, gdzie hospitalizacji jest praktycznie o połowę mniej. Ale i my już dziś widzimy wolniejszy postęp zajmowania łóżek szpitalnych. Biorąc pod uwagę wydolność naszego systemu opieki zdrowotnej, to nawet liczba 20-30 tys. zakażeń nie przełoży się w drastyczny sposób, jak np. w trzeciej fali, na liczbę hospitalizacji. To właśnie liczba hospitalizacji będzie przede wszystkim podstawą podejmowania decyzji, jeżeli mówimy o jakichkolwiek dalszych ruchach.
Do końca października mają być przedłużone restrykcje, które obowiązują w tej chwili. Co musiałoby się stać, żeby zostały one zaostrzone?
Tak, przygotowaliśmy przedłużenie rozporządzenia epidemicznego. Do końca października będziemy mieć mniej więcej ten sam poziom zakażeń, jeżeli nasza bazowa prognoza się sprawdzi. Na koniec października będzie ok. 5 tys. i to też nie jest przedział, w którym musimy podejmować decyzje zaostrzające restrykcje. W ubiegłym roku o tej porze mieliśmy ok. 2400 hospitalizacji, a teraz mamy 1500. W porównaniu z ubiegłym rokiem jest to 30-40 proc. mniej hospitalizacji, a zakażeń – mniej więcej porównywalną liczbę. Aby restrykcje zostały zaostrzone, musiałoby nastąpić takie przyspieszenie pandemiczne, które jest zupełnie odbiegające od podstawowej ścieżki, którą założyliśmy. Widzimy lekką korektę w programie szczepień.
To znaczy?
W ostatnich tygodniach mamy pewne odwrócenie trendu, jeżeli chodzi o tygodniową liczbę szczególnie zleceń na szczepienia. W wakacje były cały czas systematyczny spadek zapisów, a teraz został on zahamowany, a przez ostatnie dwa tygodnie mamy do czynienia z niewielkimi wzrostami. Widać więc, że tak naprawdę najważniejszym czynnikiem zachęcającym do szczepienia jest niebezpieczeństwo, które jest związane z tym, że w wakacje mieliśmy pewne poczucie komfortu, bo zakażeń było bardzo mało. Teraz, kiedy zakażeń jest więcej, zaczyna to być w jakiś sposób realne zagrożenie i oddziałuje to na skłonność do szczepienia.
Cały wywiad z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim w piątkowym wydaniu "Polski Times" i na polskatimes.pl