Murem za zwierzakami
Już nawet wielkie koncerny stawiają na kosmetyki wegańskie, które (jak zapewniają producenci) nie są testowane na zwierzętach. Czy na pewno? O prawach najmniejszych mówi się coraz szerzej. I słusznie! Temat poruszali amerykańscy filozofowie tacy jak Gary L. Francione, czy Peter Singera, a także gwiazdy wielkiego (i małego) ekranu, np. gwiazda Gry o Tron, Peter Dinklage. Jak przebiega proces samych testów?
Najczęstszymi „uczestnikami” takich testów są króliki i świnki morskie. Takim zwierzakom prototyp produktu wstrzykuje się pod powieki. Eksperyment trwa 24 godziny, podczas których podawane są kolejne dawki kosmetyku. Następnie efekty obserwuje się od 14 do 21 dni. Jeśli dojdzie do nieodwracalnych zmian w organizmie „testującego”, zwierzę jest uśmiercane. Najczęściej dochodzi do zapalenia spojówek i ślepoty. Jeśli zwierzę przeżyje, może uczestniczyć w kolejnych seriach. Okropne!
Kosmetyk pod mikroskopem
Alternatywą dla testów na zwierzętach są badania komórkowe in vitro. Nie jest to nic strasznego. Chodzi o badanie procesów poza organizmem żywym, w warunkach sztucznych. Hoduje się komórki organiczne (najczęściej bakterii, drożdży, komórek roślinnych czy zwierzęcych) i na nich przeprowadzane są testy. W taki sposób sprawdza się np. cytotoksyczności kosmetyków, czyli stopień wchłanialności kosmetyku przez skórę, działania żrącego oraz ostrej fototoksyczności. Wyniki są jak najbardziej rzetelne i w niczym nie odbiegają od testów na organizmach żywych (z wyjątkiem wartości etycznych oczywiście).
Ciekawym modelem są także badania na sztucznej skórze. Są świetną okazją do sprawdzenia stopnia przenikania składników aktywnych. I tak jak w wyższej wymienionym przypadku: mniej bólu, a identyczna rzetelność wyników. Czy jest więc sensowny powód przeprowadzania testów na zwierzętach? Niekoniecznie. Warto pamiętać, że organizm, chociażby świnki morskiej nie będzie w 100% opowiadał reakcjom komórek człowieka.
Małe jest piękne
Sporo osiągnięć w kwestii promocji wege ideałów mamy również w samej Warszawie. Począwszy od kultowego już Wegetariańskiego Baru Mlecznego, poprzez wegańskie knajpki na Placu Trzech Krzyży, a skończywszy na… no właśnie! Stolica nie zwalnia w promowaniu wege trendów, a świetnym na to przykładem jest rodzinny duet Beaty i Oli Małachowskich, które w zeszłym roku stworzyły wegańska markę kosmetyków kolorowych IUNO Cosmetics.
– Od dłuższego czasu kusił mnie projekt stworzenia własnej marki kosmetyków do makijażu. Wiedziałam, jak mają być nasycone pigmentami cienie do powiek, jaką tonację powinien mieć idealny bronzer i czego oczekuję od pudru. Gdy wraz z technologiem zaczęłam wstępne prace laboratoryjne, córka, wówczas początkująca studentka, zaczęła przekonywać, że ideą marki powinna być filozofia poszanowania praw zwierząt – opowiada Beata Małachowska, współzałożycielka IUNO Cosmetics.
– Zależało mi, żeby nasza marka opierała się na kilku filarach: idei weganizmu, poszanowaniu praw zwierząt oraz odejściu od SLS, SLES i silikonów. Po długich miesiącach selekcjonowania odpowiednich składników udało się stworzyć pierwsze produkty. Obecnie oferujemy takie kosmetyki jak pudry, rozświetlacze, bronzery oraz palety cieni. Choć chciałabym podkreślić, że produkujemy również w pełni wegańskie pędzle o wyjątkowo miękkim syntetycznym włosiu wykonanym z zastosowaniem najnowocześniejszej technologii imitującej włosie sobola i kozy – dodaje Ola.
Wszystkie produkty marki IUNO Cosmetics można kupić na stronie iunocosmetics.com/produkty/ oraz zobaczyć w Showroomie marki, który znajduje się w Warszawie przy ul. Zgoda 13.
Czy mała, rodzinna firma ma szansę na większy sukces komercyjny? Jak podają liczne badania, niewielkie biznesy są postrzegane jako bliższe klientowi, bardziej wiarygodne, co jest niezwykle istotne w branży kosmetyków wegańskich. Wegańskie produkty pretendują do tytułu trendu przyszłości, który nie tylko zmieni nasze postrzeganie branży, ale także postawi nam moralne ultimatum: jesteśmy za krzywdzeniem zwierząt oraz środowiska, czy odważnie się temu przeciwstawimy?