– Miejmy nadzieję, że kolejna fala koronawirusa się nie pojawi. Na szczęście miejsca w szpitalach się zwalniają, bo zwracam uwagę, że wkrótce może pojawić się kolejny problem, o którym już teraz należy myśleć. Nikt o tym nie mówi. Wraz z rozwojem działań militarnych na Ukrainie prawdopodobna jest sytuacja, że do Polski napłynie rzesza ciężko rannych żołnierzy i cywilów. Będą to złamania, poparzenia, ciężkie rany postrzałowe – mówi Grzegorz Lasak, dyrektor szpitala powiatowego w Busku-Zdroju.
– W każdym regionie, a mamy 16 województw, wojewodowie muszą w związku z możliwym napływem rannych z Ukrainy podjąć trudne decyzje. Być może rozwiązaniem będzie postawienie tymczasowych szpitali wojskowych. Żeby nie było za późno. Liczenie bowiem na bazę łóżek jedynie w szpitalach stacjonarnych może się okazać nietrafione. My w tej chwili przyjmujemy pacjentów, którzy nie dostali się wcześniej do szpitala na planowane zabiegi. Działo się tak, ponieważ ich łóżka były zajęte przez chorych na COVID-19. Rozmowy na ten temat toczą się w sztabach kryzysowych na szczeblu powiatów z udziałem starostów, wójtów i burmistrzów. Brakuje jednak rozmów szczebel wyżej – dodaje Grzegorz Lasak.
Jakie jest samopoczucie lekarzy z Ukrainy i Białorusi, którzy pracują w jego placówce?
– Mimo że jest u nas bardzo ciężko, szpital pracuje normalnie. Nasi lekarze zostawili tam swoje rodziny, a Rosja teraz atakuje cele cywilne, więc bardzo się martwią, ale stoją na posterunku, przy chorych. Jest też dużo poświęcenia. Mąż jednej z pani doktor z Ukrainy zawiózł na granicę środki opatrunkowe i leki z naszego szpitala – opowiada Grzegorz Lasak.