Jak najwięcej testów na koronawirusa, to klucz do pokonania pandemii?
Podstawą do zarządzania tą epidemią jest prawidłowe postępowanie epidemiologiczne, w którym testy są oczywiście najważniejszym elementem. Bez testów po prostu nie wiemy, kto jest chory, kogo kierować na kwarantannę, a kto ma objawy, ale jednak niezwiązane z koronawirusem. Przy dobrym zlokalizowaniu i wyłapaniu osób chorych można skutecznie zarządzać epidemią i przecinać drogi szerzenia się wirusa.
NASZE WYWIADY:
- Dr Dawid Ciemięga: Prawdziwa katastrofa dopiero nadejdzie
- Prof. Zembala Wyjdziemy z pandemii poharatani, ale silniejsi
- Dr Stefanoff: COVID-19 idealnie dostosował się do ludzi
- Koronawirus nie ma szans z naszymi limfocytami
- Prof. Gut: Musimy wychwycić wszystkie osoby z wirusem
- Wszyscy, którzy spotkają się z koronawirusem, łapią go
Czy w Polsce przeprowadza się wystarczającą liczbę testów? Według danych podawanych przez Ministerstwo Zdrowia moglibyśmy robić ich dziennie co najmniej dwa razy więcej. Dlaczego tak się nie dzieje?
W gronie państw wysokorozwiniętych jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc pod względem liczby przeprowadzanych testów na milion mieszkańców. Jednocześnie Ministerstwo Zdrowia podaje statystyki, z których wynika, że robimy najwięcej testów przypadających na jednego chorego. Pytanie, z czego to może wynikać. Sam się nad tym zastanawiałem. I dochodzę do wniosku, że albo według jakiegoś dziwnego klucza testujemy głównie osoby zdrowe, albo rzeczywiście mamy tak mało chorych, ze większość testów wychodzi ujemnie. Ale jest też jeszcze jedna możliwość – możemy źle robić testy.
Jak to źle?
Zasięgnąłem opinii u diagnostów zajmujących się techniką PCR, którą teraz stosujemy w Polsce do badania obecności koronawirusa. W tej metodzie najważniejsze jest prawidłowe pobranie wymazu. Jeśli wymaz pobierany jest przez profesjonalistów, którzy pracują w szpitalach zakaźnych od lat, to one częściej wychodzą dodatnio. Gdy nawet od tych samych osób testy pobierał sanepid, to one wychodziły ujemnie. Tak przekazali mi koledzy diagności.
Rozumiem, że w związku z wybuchem pandemii, do pracy przy przeprowadzaniu testów skierowano wiele nowych osób, które wcześniej się tym nie zajmowały?
Dokładnie tak. Większość testów od pacjentów, którzy mieli kontakt z kimś, kto przebywa na kwarantannie pobiera sanepid. W szpitalach pobierają je pielęgniarki, ratownicy medyczni i inne przeszkolone osoby. Niestety dużo z testów jest po prostu niewiarygodnych, bo są źle pobrane. Sanepid jest tu tym słabym ogniwem. Słyszałem nawet opinie zarządców Państwowej Inspekcji Sanitarnej, że jeśli przez całe lata pracownicy badali tam mięso i mleko, to jak mają być teraz przygotowani do testowania ludzi i to na tak ogromną skalę? To jest cytat. Opóźnienia zresztą też są ogromne. Moi koledzy nieraz czekali po 13-14 dni na pojawienie się kogoś z sanepidu podczas gdy przebywali w kwarantannie. To wszystko sprawia, że kontrola nad tą epidemią się rozprzęga.
Wielu ekspertów twierdzi, że w Polsce zaczęliśmy też testować po prostu za późno.
Gdy prześledzimy epidemię w Polsce od czasu wykrycia pierwszego przypadku, to można stwierdzić, że początkowo tych testów po prostu robiono bardzo mało. Był to efekt bardzo restrykcyjnych przepisów dotyczących testowania osób z konkretnymi objawami. Restrykcje wynikały z tego, że zwyczajnie w Polsce nie mieliśmy zakupionych testów w odpowiedniej liczbie. Dopiero jak pojawiły się szeroko dostępne zaczęto luzować wskazania do badania. I tak są one zbyt restrykcyjne, wymagają zbyt wiele biurokracji i wiszenia na telefonach, szczególnie w podstawowej opiece zdrowotnej.
Tymczasem największe sukcesy w walce z koronawirusem odniosły państwa, które rozpoczęły testowanie nawet przed wykryciem pierwszego przypadku zakażenia na swoim terytorium.
Jeżeli od razu na początku epidemii przeprowadzi się masowe testy, to można wykryć wszystkie osoby rzeczywiście chore, otoczyć je nadzorem epidemiologicznym i przeciąć łańcuch zakażeń. U nas działano dosyć chaotycznie. Pomijając restrykcje, które stopniowo zmniejszano, to ci, którzy chcieli zlecać te testy, napotykali na liczne problemy. Proces polegający na tym, żeby wiedzieć gdzie te testy potem wysłać był tak skomplikowany i zawiły, że część personelu po prostu się do tego przyzwyczajała i przy łagodnych objawach u pacjentów tych testów nie zlecano.
NASZE WYWIADY:
Teraz jest już lepiej? Lekarze mogą kierować na testy taką liczbę pacjentów, jaką uznają za stosowną?
W szpitalach tak, tam już wiadomo dokąd wysyłać testy, więc praktycznie każdy pacjent jest testowany. Natomiast dalej kuleje możliwość zlecania testów przez lekarzy rodzinnych i lekarzy w poradniach specjalistycznych, a to tam przewija się najwięcej osób. Tymczasem oficjalnie mówi się, że to lekarze nie chcą kierować chorych na testy. Mam wrażenie, że za dużą rolę ogrywa tu polityka. To samo dotyczy zresztą luzowania obostrzeń, które są co najmniej mało logiczne. Niezależne instytuty wskazują, że szczyt zachorowań jest ciągle przed nami, więc na zdejmowanie restrykcji jest jeszcze za wcześnie, a my już znosimy niektóre zakazy. To jest dla zwykłego śmiertelnika niezrozumiałe.
Sądzi pan, że dla polityków ważniejszy jest nastrój wyborców niż zagrożenie ich życia?
Po kilku latach mojej działalności politycznej m.in. w Porozumieniu Rezydentów OZZL wiem, że nastroje opinii publicznej, a co za tym idzie sondaże, są dla polityków najwyższą wartością. Na ulicach widać pewne poluzowanie, ludzie chcą wychodzić z domów, więc pewnie są coraz bardziej niezadowoleni z obostrzeń. I rzeczywiście widać, że ludzie poluzowali swoje zachowania. Zobaczymy, jak przełoży się to na liczbę zachorowań. Choć jeśli dalej będziemy robić tyle samo testów, to liczba chorych podawanych w statystykach może pozostać na dotychczasowym poziomie. Jednak nie zdziwiłbym się, gdybyśmy za jakiś czas musieli powrócić do wcześniejszego reżimu.
A co z testami wśród samych pracowników służby zdrowia?
Na początku epidemii sytuacja była dramatyczna, ponieważ nie posiadaliśmy środków podstawowej ochrony osobistej, czyli masek, kombinezonów, czy przyłbic. Teraz w szpitalach zakaźnych jest już przyzwoicie, tu się rzeczywiście poprawiło, bo sprzęt dotarł i został rozdysponowany. Natomiast w innych placówkach są dramatyczne braki. Słychać głosy dyrektorów i osób zarządzających, że sprzętu nie ma. Zapotrzebowanie jest ogromne. Izba Lekarska zakupiła ostatnio sprzęt za 20 milionów złotych i lekarze dzwonią dopytując się, kiedy mogą go odebrać. W tej sytuacji apele władz do szwaczek, by szyły maski są zupełnym kuriozum. To pokazuje jak bardzo słabo byliśmy i wciąż jesteśmy przygotowani na sytuacje nagłe.
CZYTAJ WIĘCEJ O SZCZEPIONCE I LECZENIU KORONAWIRUSA:
- Bill Gates zapłaci za zrobienie szczepionki na koronawirusa
- Kliniczne próby na ludziach szczepionki przeciwko wirusowi
- Brazylia ma lek na koronawirusa. Skuteczny w 94 proc.
- Osocze ozdrowieńców pomoże zakażonym koronawirusem
- Nowojorski lekarz mówi, że ma skuteczny lek na koronawirusa
- Trump chciał kupić na wyłączność szczepionkę na koronawirusa
W tym kontekście dziwić może stanowisko państwowych instytucji, które przekonują, że nie trzeba testować wszystkich lekarzy, bo mają najlepsze środki ochrony osobistej.
Odpowiem krótko – testowanie wszystkich lekarzy po prostu byłoby za drogie. To jedyne wytłumaczenie i moim zdaniem tym kierują się władze.
Czyli chodzi o oszczędności?
Chodzi o pieniądze. Testowanie medyków w interwałach tygodniowych albo codziennie, to byłyby miliony złotych. Dlatego rząd limituje te pieniądze wprowadzając kolejne kryteria. Jeśli ktoś jest chory, ale ma środki ochrony osobistej, a przy tym nie ma określonych objawów, to nie jest testowany. Poza Polską, w Niemczech, czy w innych państwach zachodnich, jeśli ktoś ma objawy, to od razu jest traktowany jako osoba, która ma koronawirusa. A testuje się osoby, u których objawy jeszcze nie wystąpiły, a które mogą zarażać. Tymczasem to, co my robimy w Polsce mija się w celem. Jeśli lekarz ma objawy, to powinien iść na izolację, bo należy zakładać, że ma COVID19. A dopiero po powrocie do pracy powinno się badać, czy jego organizm wytworzył przeciwciała. Według mnie chodzi o to, że dla państwa to byłoby za drogie, a nasza służba zdrowia była przecież niedofinansowana już wcześniej. Władze wolą, zamiast kupować testy w Chinach, poczekać na te wyprodukowane w Polsce, które będą kilka razy tańsze. Niestety to tylko gra na przeczekanie i jak zwykle jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Pamiętajmy, że nasz system ochrony zdrowia jest jednym z najbiedniejszych w Europie.