W związku ze Światowym Dniem Walki z Rakiem (4.02) przeprowadziliśmy rozmowę z Panią Katarzyną – kobietą, która walczyła z nowotworem piersi.
Bardzo często nowotwory długo nie dają żadnych objawów. Kiedy domyśliła się Pani, że może być chora?
W ostatnich dniach kwietnia 2016 r., po wyjściu z kąpieli, zauważyłam wklęśnięcie na lewym sutku. Od razu wiedziałam, że jest źle i właściwie byłam już pewna, że mam raka. Tym bardziej, że moja mama i starsza siostra też chorowały na nowotwór lewej piersi.
Domyślam się, że to musiał to być ogromny szok. Jakie były Pani pierwsze myśli tuż po usłyszeniu diagnozy?
Ze względów rodzinnych, do lekarza zgłosiłam się dopiero we wrześniu. Więc już zdążyłam oswoić się z myślą o chorobie. Diagnoza potwierdziła moje obawy, ale starałam się nie panikować. Było mi smutno, ale ufałam lekarzom i poddawałam się ich wszystkim sugestiom. Czekała mnie konsultacja z chirurgiem onkologicznym i kolejne badania diagnostyczne, których przeszłam naprawdę bardzo wiele.
Czego obawiała się Pani najbardziej po usłyszeniu diagnozy?
Byłam raczej przekonana, że mogę umrzeć, więc myślałam o zabezpieczeniu rodziny pod względem finansowym i przygotowaniu ich do zajęcia się wszystkimi sprawami, które do tej pory prowadziłam sama. Byłam pewna, że nie zgodzę się na żadne cudowne terapie i leki sprowadzane z nieznanych źródeł, bo wiedziałam i nadal wiem, że to tylko rujnuje rodzinę, a zdrowia nie przywróci.
W jakim stadium choroby wykryto u Pani raka piersi?
Podczas przyjęcia mnie do szpitala onkolog powiedział, że taki guz rośnie od 2 miesięcy do 5 lat. Diagnozę usłyszałam 5 lat temu, w wieku 57 lat. Był to nowotwór piersi zrazikowy. Na operację zostałam skierowana wkrótce po potwierdzeniu wyników badań.
Jak potoczyła się Pani historia leczenia? Od wykrycia guza w samobadaniu do terapii minęło dużo czasu?
W niecały miesiąc od diagnozy przeszłam już operację. Po badaniach biopsji cienkoigłowej, gruboigłowej i całkowitym wycięciu zmiany w piersi (mammotomi) wyniki badań histopatologicznych wykazały, że mam nowotwór złośliwy piersi z przerzutami do węzłów chłonnych.
Wykonano operację – częściowe wycięcie miąższu lewej piersi z guzem, z jednoczesną rekonstrukcją i usunięciem prawie wszystkich węzłów chłonnych. Wynik histopatologiczny pobranego do badania materiału nie określił, czy na linii cięcia nie pozostały komórki rakowe. Dokonano więc ponownego cięcia blizny od strony klatki piersiowej, które potwierdziło, że komórki guza wykazują nadmierny poddział. Materiał przekazano ponownie do badania celem ustalenia najskuteczniejszej terapii.
Po 3 miesiącach okazało się, że nie będę miała chemioterapii, tylko 5 tygodni radioterapii. W tym czasie mieszkałam w hotelu zapewnionym przez klinikę i jednoczenie korzystałam z rehabilitacji oraz leczenia hormonalnego. Czułam się dobrze, jednak byłam trochę osłabiona.
Jak wygląda Pani leczenie dzisiaj? Jak się Pani po nim czuje i czy występują skutki uboczne?
Obecnie w dalszym ciągu jestem w trakcie leczenia hormonalnego, przyjmuję ETRUZIL. Odczuwam skutki uboczne przyjmowania tego leku: czasami bóle wątroby, zwiększone stężenie cholesterolu, bóle kości i stawów.
Po operacji szybko wróciłam do aktywności zawodowej. Staram się funkcjonować normalnie i cieszyć się z codziennych czynności. Spotkania z rodzina i przyjaciółmi są dla mnie przyjemnością. Często chodzę również na spacery i lubię jeździć na wycieczki rowerowe.
Co według Pani jest najtrudniejsze w codziennym życiu z chorobą nowotworową?
Najtrudniejsza jest konieczność codziennego ćwiczenia, rehabilitacji oraz robienie automasażu. Bywają dni, że bardzo nie chce mi się tego robić. Posiadam jednak dużą wiedzę na temat skutków zaniedbania rehabilitacji i powstania obrzęków limfatycznych, więc zmuszam się nawet pomimo niechęci. Gdzieś w głowie pojawia się świadomość tego, że rak to taki „gość”, który zawsze może wrócić, dlatego przed kolejnym badaniem zawsze jest nutka niepewności.
Przebyła Pani bardzo długą wędrówkę po zdrowie. Czy czuje Pani, że zabrakło czegoś w całym procesie leczenia?
W moim przypadku uważam, że miałam szczęście, leczenie potoczyło się szybko i raczej niczego nie brakowało. Zawsze staram się większość badań i leczenia wykonywać w jednym Centrum Onkologii, bo wtedy moja historia choroby w całości trafia do kolejnego lekarza. Miałam zapewnioną opiekę psychologa, jednak nie czułam potrzeby skorzystania z jego usług.
Koszty leczenia nowotworowego bywają ogromne. Czy udało się Pani pokryć je całkowicie z Narodowego Funduszu Zdrowia?
Koszty leczenia w całości pokryte były i są z NFZ. Lek, który przyjmuję, jest częściowo refundowany, więc nie kosztuje dużo. Ponoszę natomiast koszty dojazdów na badania i leczenie. Dwukrotnie dojeżdżałam codziennie do Centrum Onkologii na rehabilitację trwającą po 3 tygodnie 100 km w jedną stronę. Niezbędna suplementacja, ze względu na skutki uboczne przyjmowanego leku, kosztuje około 100 zł miesięcznie.
Po 3 miesiącach od zakończenia radioterapii zmuszona byłam przez kilka miesięcy, najpierw raz w tygodniu, a potem 3-4 razy w miesiącu, korzystać z prywatnych masaży. Niestety to wiązało się znowu z dojazdami 100 km w jedną stronę. Ze względu na rodzaj operacji, cały czas odczuwam ciągnięcie i ściąganie w okolicach pachy.
W swoim miejscu zamieszkania nie znalazłam odpowiedniego specjalisty. Łączny koszt zabiegów i dojazdów był bardzo duży. Z takich masaży powinnam nadal korzystać. Dochodzą również koszty biustonoszy, które mogę kupować tylko w sklepach medycznych.
Czy chciałaby Pani przekazać coś kobietom, które również walczą o zdrowie? Ma Pani jakieś rady?
Bardzo miłe i wspierające są spotkania z koleżankami współchorującymi, na rehabilitacji i w sanatorium. Wymiana własnych doświadczeń i wiedzy podnosiła na duchu oraz dawała obraz tego, że jutro może być piękne. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. O kosztach leczenia, obiadach, a nawet efektach ubocznych stosowania terapii. Takie wsparcie jest nieocenione. Powinnyśmy trzymać się razem, wzajemnie wspierać i ramię w ramię walczyć tak, by pokonać raka.
Sprawdź, jak wykonać samobadanie piersi