Spis treści
Dziś mamy do dyspozycji wiele metod leczenia zębów, różne rodzaje znieczulenia. W czasach PRL poziom leczenia zębów był inny. Wiele osób doskonale pamięta – długie borowanie czy wyrywanie zęba „na żywca”.
Sprawdź: Dentysta na NFZ w 2024 r. Więcej darmowych świadczeń
„Dentysta-sadysta” i koszmar z dzieciństwa
„Z trzyletniej dziewczynki wyrywa jedynki. Gdy czuje zmęczenie, katuje korzenie” – tak o „dentyście-sadyście” śpiewała Maryla Rodowicz w przeboju z lat 80. XX wieku.
Zobacz galerię archiwalnych zdjęć - stomatologia w PRL
Temat opieki stomatologicznej w latach komuny jest wciąż żywy na wielu forach i w mediach społecznościowych.
„To był koszmar dzieciństwa. Przez tego typu gabinety dentystyczne z czasów komuny mam traumę z dzieciństwa i długo bałam się stomatologa. O znieczuleniu oczywiście zapomnij. Raz miałam borowanie przez bite 1,5 godziny. Siedziałam i łzy mi leciały po policzkach, do dziś to pamiętam”.
Czytaj także: Leki z epoki PRL. Kiedyś zażywali je wszyscy Polacy. Pamiętacie te lekarstwa?
„W latach sześćdziesiątych chodziłam do technikum. W naszej szkole był gabinet lekarski i dentystyczny. Dentystka była solidna. Bardziej bolało niż dzisiaj, ale plomby trzymały dużo dłużej niż te obecne”.
„Pamiętam jeszcze wiertarkę na pedały. Dentysta siedział i telepał nogami po pedale, a łapą trzymał w gębie ostre narzędzia. Spluwaczka zawsze w środku była pomalowana czerwoną oblazłą farbą, co sprawiało straszne wrażenie”.
„Jak miała być klasówka, to byłam pierwsza na fotelu, chociaż miałam wszystkie zęby zdrowe. Niech żyją wspomnienia z czasów PRL”.
„Dentysta szkolny w podstawówce wywoływał po prostu na lekcji i szło się na tortury. Żadnych znieczuleń, maseczek, rękawiczek, amalgamat i po sprawie. Dzięki tym wizytom mam niezłą fobię stomatologiczną”.
„Pamiętam do dzisiaj zapach wody taki fioletowy do spłukiwania” – wspomina jeden z internautów. O „czasach kubka szklanego z nadmanganianem potasu” – opowiadają też stomatolodzy, którzy wtedy zaczynali praktykę zawodową.
Gabinet dentystyczny z PRL
Dentyści pracowali w przychodniach rejonowych, przemysłowych, w szkołach. O ile gabinetów było dużo, o tyle materiałów stomatologicznych brakowało wszędzie. W siermiężnych gabinetach „były dwa wiertła w jednym wymiarze i tyle”. Brakowało znieczuleń, więc wizyty u dentysty wiązały się z bólem dla pacjentów.
„Na początku pracowałem jako lekarz zakładowy w Górniczym Zespole Opieki Zdrowotnej. Przyjmowało się górników i ich rodziny. To był pacjent bardzo konkretny – co poniekąd wynikało z charakteru jego pracy. Dla niego liczyło się, żeby został w miarę szybko przyjęty na fotel. Zdarzały się śmieszne sytuacje, które dziś są pewnie nie do pomyślenia. Jak oni wyjeżdżali z dołu, to była na ogół gdzieś czternasta, a tzw. przewozy pracownicze odjeżdżały spod kopalni za piętnaście trzecia. Więc oni, kto pierwszy zdążył pod gabinet, ten lepszy. Siadali po prostu na fotel i… praktycznie większość zębów była usuwana bez znieczulenia! Inaczej było w przypadku leczenia sióstr w klasztorze: „One miały taki mały, własny gabinecik specjalnie dla nich. Na fotelu były strasznie wesołe, strasznie się bały, ale czy piorun, czy upał z nieba, zawsze były pogodne” – opowiada jeden ze stomatologów, wspominając początki swojej pracy zawodowej na łamach portalu publica.pl
Dentobusy z PRL
W 1953 roku do wsi wyjedzie dwukrotnie więcej dentobusów – donosiły ówczesne gazety. – Właśnie z Centralnej Poradni Lekarsko-Dentystycznej w Gdyni wyjeżdża w różne strony woj. gdańskiego 10 doskonale wyposażonych ambulansów, jak gdyby ruchomych gabinetów dentystycznych, które dowiozą ekipy lekarskie do poszczególnych wsi, spółdzielni produkcyjnych i PGR-ów. A tam dentyści przez dwa miesiące mieli zająć się nie czym innym, jak – dosłownie – ratowaniem uzębienia obywateli – przypominał „Dziennik Bałtycki” w 2015 roku.
Zobacz galerię archiwalnych zdjęć – stomatologia w PRL