No i odwołano pandemię.
Nie po raz pierwszy. Tym razem jednak poszliśmy krok dalej: od pierwszego kwietnia COVID-19 jest traktowany przez polski system zdrowia jak każda inna choroba zakaźna. Tego jeszcze nie było. Od tygodnia nie ma już więc między innymi przesiewowych testów czy dodatków na leczenie pacjentów covidowych. Oprócz tego kilka dni wcześniej zniknęły praktycznie wszystkie restrykcje pandemiczne, na czele z obowiązkiem noszenia maseczek.
To była dobra decyzja?
Pojawiają się głosy - również mądrych ludzi - że zła. Że przecież idą kolejne fale koronawirusa, ludzie będą umierać. I to jest prawda. Ale prawdą jest też, że jako społeczeństwo musieliśmy postawić jakąś cezurę, wyznaczyć koniec, choćby umowny. Nie możemy całego życia spędzić pozamykani w domach, odizolowani, w ciągłym strachu. Ryzyko musimy szacować na bieżąco i w sposób obiektywny. W tym momencie ono nie jest wysokie. Co nie znaczy, że tak już zostanie. Ale jest jedna zmiana, którą oceniam bezapelacyjnie negatywnie: zlikwidowanie nie tylko obowiązku, ale również dostępu i refundacji do testów. Dla części z nas choroba okaże się zabójcza. Czy osoby szczególnie wrażliwe nie mają prawa do diagnostyki? Czy będą miały dostęp do leków takich jak pakslowid, który redukuje ryzyko ciężkiego przebiegu o 90 procent? Czy dostęp do dawek przypominających będzie odpłatny? To jest dyskryminacja ekonomiczna, która dotknie osoby najbardziej narażone.
Dlaczego ryzyko kilka czy kilkanaście miesięcy temu było wysokie, a dziś - gdy zakażeń wcale nie jest tak mało - uznaliśmy je za znikome?
Po pierwsze: zyskaliśmy odporność. Co prawda nie doszliśmy - i nie dojdziemy - do odporności zbiorowiskowej, ale na to realnie straciliśmy nadzieję, kiedy pojawiła się delta. Dziś wiemy niestety, że zaszczepienie lub przechorowanie (szczególnie omikronem) chroni nas przed kolejną infekcją tylko przez pewien czas, później ta ochrona się zmniejsza - na szczęście jednak w obu przypadkach znacząco spada ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19. A w tym momencie już niemal wszyscy albo się zaszczepili, albo przechorowali, albo jedno i drugie. Więc właściwie organizm prawie każdego Polaka już tego wirusa poznał i był w stanie wykształcić lepsze lub gorsze mechanizmy obrony. W dalszym ciągu za tragiczną i idiotyczną uważam politykę uzyskania tej odporności przez przechorowanie. Za takie podejście życiem zapłaciło ponad 200 tysięcy Polaków. Niezależnie jednak od tego, w jaki sposób „trenowaliśmy” nasz układ odpornościowy - dzięki immunizacji jesteśmy bezpieczniejsi. Widzimy w statystykach, że ciężkich przypadków i zgonów w przebiegu COVID-19 jest obecnie relatywnie mało, choć liczba zakażonych - szczególnie zakładając, że większość Polaków choruje teraz „nieoficjalnie” - wciąż jest bardzo wysoka.
A po drugie?
Łagodniejszy wariant. Naukowcy początkowo przyglądali się omikronowi nieufnie, ale dzisiaj możemy powiedzieć, że pojawił się u nas niczym świąteczny prezent. Te dwa czynniki - immunizacja społeczeństwa i dominujący wariant, który rzadziej powoduje ciężką chorobę - sprawiają, że sytuacja dzisiaj nie jest zła. Dodatkowo można mieć nadzieję, że w maju tradycyjnie już liczba zakażeń zacznie spadać. Jak popatrzymy na prognozy krótkoterminowe modelujące przebieg pandemii w Polsce, to one wszystkie zgodnie wskazują, że w najbliższych miesiącach liczba zakażeń będzie maleć. Można więc z czystym sumieniem przyznać, że pandemia, którą znaliśmy, odchodzi w cień. Przynajmniej krótkoterminowo i przynajmniej w wymiarze społecznym.
Co ma pan na myśli?
Po pierwsze to jest przyroda. A przyroda może nam jesienią wyciąć numer. Po drugie: nawet ten „niewinny” omikron to nie jest katarek, przynajmniej nie dla wszystkich. Może zabijać. Z punktu widzenia społeczeństwa problem zmniejsza się, przynajmniej w tym sezonie - bo skoro byliśmy w stanie zaakceptować tysiąc zgonów dziennie, to tym bardziej zaakceptujemy sto. Ale z punktu widzenia konkretnych ludzi i ich rodzin SARS-CoV-2 wciąż może być zagrożeniem.
Porozmawiamy o scenariuszach długoterminowych?
Koniecznie, bo mam wrażenie, że takich rozmów w przestrzeni publicznej brakuje. Rząd „odwołał” pandemię, zostawiając nas właściwie bez głębszego komentarza i bez omówienia możliwych scenariuszy. Wprawdzie jeden minister Niedzielski próbował tłumaczyć, że sytuacja może się jeszcze zmienić, ale jego głos był praktycznie niesłyszalny. A przecież różne rzeczy mogą się jeszcze wydarzyć. Po pierwsze: z biegiem czasu odporność się obniża, zarówno w przypadku ozdrowieńców jak i zaszczepionych. Po drugie: nie wiemy, czym będziemy zakażali się jesienią. Bo kolejny wariant to może być potomek omikronu, który będzie łagodny, ale równie dobrze to może być potomek innych wariantów i wcale łagodny nie być. Możemy więc jesienią mieć gwałtowny wzrost ciężkich przypadków. Mówię o tym, bo odejście od pandemii, którą znamy do tej pory, może wprawić nas w hurraoptymizm i utwierdzić w przekonaniu, że już nic nam nie grozi i nie będzie grozić. A to nie do końca prawda. Apeluję więc o zdrowy rozsądek. Nie róbmy zapasów papieru toaletowo i mąki, nie zamykajmy się w domach, nie opowiadajmy, że to dopiero początek. Ale miejmy też świadomość, że to nie musi być koniec. Obie te skrajności są równie niebezpieczne. Musimy podchodzić do sprawy rozsądnie i - szczególnie jeśli jesteśmy osobami z grupy ryzyka (starszymi czy z chorobami podstawowymi) - zabezpieczyć się przed jesienią.
Jak?
Przede wszystkim doszczepiając się. Niestety, czwarta dawka tych szczepionek, które są dostępne, nie daje fenomenalnych rezultatów. Trwają cały czas prace nad kolejnymi szczepionkami oraz badane są różne schematy podawania tych istniejących. Badania powinny się zakończyć w kolejnych miesiącach i wtedy mogą pojawić się konkretne rekomendacje.
Jak jeszcze możemy się zabezpieczyć?
Wszyscy z ulgą ściągamy maseczki, ale jednak pamiętajmy - szczególnie jesienią, gdy zakażeń może być więcej - że jeśli widzimy się z kimś starszym lub schorowanym, to założenie maseczki ochronnej, przez nas i przez tę osobę, zmniejsza ryzyko, że ją zakazimy. Nie rezygnowałbym również z dobrych praktyk typu wietrzenie pomieszczeń, w których przebywa więcej ludzi. To ochrona przez SARS-CoV-2, ale też innymi patogenami. Poza tym zwykłe rzeczy: dbajmy o siebie, wysypiajmy się, w miarę zdrowo się odżywiajmy, nie unikajmy ruchu. Nasz stan psychiczny i fizyczny ma bardzo duży wpływ na odporność. To dotyczy zakażeń wszystkimi wirusami. Proszę zwrócić uwagę, że osoby raz zakażone Herpes simplex, czyli wirusem opryszczki wargowej, mają tendencję do nawrotów dolegliwości. Jeśli ich przewieje albo mają stresujący czas - opryszczka wraca. Mówię o tym, bo to w pewnym stopniu obrazuje, jak zachowanie ma wpływ na nasz organizm. Jesteśmy bardziej podatni na chorobę, jeśli nasz organizm jest w gorszym stanie. Dbajmy o siebie. Nie zagwarantuje nam to bezpieczeństwa, ale zmniejszy ryzyko.
My mówimy o koronawirusie, ale czy na horyzoncie jest jakiś inny wirus, który może zafundować nam poprawkę z rozrywki?
Krąży cała masa wirusów. Począwszy od grypy, która dotyka nas co sezon i ciągle pojawiają się jej nowe szczepy. Pamiętajmy, że dziesiątkująca Europę 100 lat temu hiszpanka spowodowana była właśnie wirusem grypy. Ale wirusów, które czekają na swoją kolej, jest znacznie więcej - od hantawirusów czy alfawirusów, przez wirusy przenoszone przez owady - jak wirus zachodniego Nilu czy denga - po patogeny znane z filmów katastroficznych jak ebola. Epidemie zazwyczaj przychodzą tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Nasza ingerencja w przyrodę i ciągła interakcja ze światem zwierząt pociąga za sobą jeszcze większe ryzyko transmisji wirusów odzwierzęcych. Jest nas również coraz więcej, jesteśmy coraz bardziej mobilni - to wszystko sprawia, że nieproszeni goście mogą roznieść się błyskawicznie po świecie.
Pytanie, jak groźni. W Indiach na przykład mamy wirus Nipah, znacznie bardziej śmiertelny od koronawirusa. Nipah ponoć momentalnie atakuje płuca i mózg. Zatem czy mamy się go bać?
Niekoniecznie. Jest bardzo dużo wirusów, które powodują cięższą chorobę niż koronawirus. Duże ryzyko śmiertelności czy ciężkiej choroby to wcale nie najważniejsze wyznaczniki tego, czy wirus spowoduje pandemię. Proszę zwrócić uwagę, że chorobę, która szybko daje spektakularne objawy, stosunkowo łatwo zauważyć, a chorych - odizolować. Ebola nie tak dawno temu wybuchła z dużą mocą w krajach Afryki Zachodniej, jednak nigdy nie wyszła poza te tereny. Czasami coś, co stanowi potężne zagrożenie dla jednostki, może nie być groźne dla społeczeństwa. Podobnie wirus, który na poziomie jednostki rzadko powoduje śmiertelną chorobę, może sparaliżować społeczność. A to już znamy.