Katarzyna Wąś-Zaniuk, Strona Zdrowia: 1 grudnia ujawniono korespondencję Ministerstwa Zdrowia, którą resort wysłał do Ministerstwa Finansów. Z zestawienia planowanych zmian w finansowaniu ochrony zdrowia wynika, że rozważane są m.in. powroty limitów do specjalistów, ograniczenia w diagnostyce obrazowej, operacjach zaćmy czy wizytach AOS. Jak tego rodzaju oszczędności mogą odbić się na pacjentach i które z tych rozwiązań uważa pan za najbardziej niebezpieczne z punktu widzenia zdrowia publicznego?
Łukasz Jankowski, Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej: Ujawnione plany wprost oznaczają, że część pacjentów ze względu na wprowadzane ograniczenia nie otrzyma pomocy w 2026 roku, a zabiegi i konsultacje będą musiały być przesuwane w czasie. Jednym słowem, to propozycja oszczędności na zdrowiu pacjentow, a mówiąc językiem zdrowotnych ekonomistów, dalsze zaciąganie długu zdrowotnego.
Nie chcemy w tym wypadku różnicować skali tych zagrożeń, bo propozycje Ministerstwa Zdrowia są zbyt ogólnikowe, a z perspektywy lekarza czy pacjenta ciężko stwierdzić, czy większym zagrożeniem będzie przykładowo odroczenie wykonania rezonansu, czy wizyty u specjalisty, na której ma dzięki temu rezonansowi zostać postawiona diagnoza i wdrożone leczenie. My widzimy konkretnych ludzi odbijających się od drzwi szpitali i przychodni i nakładający się na to plan Ministerstwa, które komunikuje ,,lepiej nie będzie”. To dramatyczna wizja przyszłości.
Naczelna Izba Lekarska skierowała apel do Ministerstwa Zdrowia, w którym proponuje umożliwienie zatrudniania ratowników medycznych w szpitalach na stanowiskach związanych z opieką nad pacjentem hospitalizowanym. Spotkało się to ze sprzeciwem Prezydium Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych, które określa takie działania jako pozorne i potencjalnie zagrażające bezpieczeństwu pacjentów. Zdaniem Prezydium, „każdy zawód medyczny posiada własne, odrębne kompetencje i zadania. Ich właściwe wykorzystanie jest kluczowe dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia i nie może być stosowane zamiennie”. Po przeczytaniu stanowiska przyszła refleksja, czy może jednak nadal uważa pan, że to rozwiązanie byłoby właściwe w sytuacji narastających braków kadrowych?
Stanowisko i sposób jego wyartykułowania przez NRPiP jest bardzo znamienne i ważne. Wpisuje się bowiem w szerszy kontekst – mamy do czynienia w systemie z agresywną wręcz próba przejmowania naszych, lekarskich kompetencji przez pielęgniarki, słyszymy nawet, że pielęgniarki miałyby, zamiast lekarzy, rozpoznawać i diagnozować choroby.
Pamiętamy głośny wywiad pani prezes NRPiP ,,Pielęgniarki jak lekarze – o tym marzę”. Tymczasem kiedy pojawia się wizja przejęcia części kompetencji pielęgniarek przez ratowników medycznych, co jest propozycją zasadną z punktu widzenia i przygotowania zawodowego tych grup i ich umiejętności, środowisko pielęgniarskie reaguje wręcz alergicznie.
Dziękuję NRPiP za zawarcie w odpowiedzi do nas cytowanych słów ,,każdy zawód medyczny posiada własne, odrębne kompetencje i zadania. Ich właściwe wykorzystanie jest kluczowe dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia i nie może być stosowane zamiennie”.
Słowa te będą stanowiły podstawę do naszych dalszych rozmów z pielęgniarkami odnośnie podziału kompetencji i prób wprowadzenia przez to środowisko zaawansowanej praktyki pielęgniarskiej. Nawiasem mówiąc, jestem pewien, że uda nam się dojść do porozumienia. Jesteśmy w trakcie ustalania roboczego spotkania Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej z Prezydium Rady Pielęgniarek i Położnych.

W obecnym systemie kontraktowania niektóre specjalizacje, np. kardiologia, neurochirurgia, ortopedia, są szczególnie opłacalne dla szpitali, ponieważ Narodowy Fundusz Zdrowia przeznacza na nie najwięcej pieniędzy. Po drugiej stronie mamy internę, w której lekarze niejednokrotnie zajmują się pacjentami z wielochorobowością. Jak powiedział pan w jednym z wywiadów: trzeba zmienić wycenę procedur, nawiązując do tzw. kominów płacowych. Co przyniosłoby takie rozwiązanie?
System nie może dzielić pacjentów na tych, których opłaca i nie opłaca się leczyć. Ma to najdalej idące konsekwencje i jest jednym z podstawowych, rzutujących na cały system błędów, które później trudno jest korygować. Mówiąc najprościej, szpitale zajęłyby się leczeniem pacjentów zgodnie z potrzebami zdrowotnymi społeczeństwa, a nie jak ma miejsce niejednokrotnie – zgodnie z wymogami systemu dzieląc oddziały na opłacalne i nieopłacalne, a co za tym idzie pacjentów na przenoszących zysk lub stratę. To absurd.
Jakie działania, pana zdaniem, są dziś najbardziej pilne, by ustabilizować system ochrony zdrowia?
Reforma systemowa, obejmująca zarówno reorganizację systemu, jak i wzrost nakładów. Jedno bez drugiego nie spowoduje rewolucji, a wręcz może zmarnować oczekiwane efekty i zabetonować system na kolejne dekady. Przedstawiliśmy tzw. 5– tke NIL, która jest pewnym podsumowaniem dotychczasowych prób dialogu z politykami. Oprócz wzrostu finansowania jest tam również mowa o konieczności zmian w nadzorze właścicielskim szpitali, stworzeniu i przestrzeganiu map potrzeb zdrowotnych, jednym słowem, spójnej strategii.
Jaka przyszłość czeka pacjentów w 2026 roku?
Podobna jak w 2025, tylko kryzys systemowy rozpocznie się niestety wcześniej. W tym roku brak 14 mld spowodował, że od połowy października szpitale odwołują planowe zabiegi i liczą każdy grosz przy włączaniu nowych pacjentów do programów lekowych.
Braki na 2026 są prognozowane na poziomie 23 mld, a według kontrowersyjnych planów Ministerstwa Zdrowia i oszczędności, być może dokona się zmniejszenie tej dziury do 13 mld. Czyli albo zabraknie 23 mld i wcześniej niż w połowie października zacznie się odsyłanie pacjentów, albo zaczniemy limitować wizyty w poradniach specjalistycznych, czy diagnostykę obrazową, co oznacza, że część chorych odbije się od drzwi diagnostyki i leczenia nawet wcześniej, czekając na nowe limity w 2027, a mimo to zabraknie nam prawie tyle samo co w 2025. Więc znów na jesieni rozpocznie się odsyłanie pacjentów. No, chyba że politycy wezmą się do pracy.
W styczniu resort planuje przedstawić projekt ustawy, który przesuwałby waloryzację minimalnych wynagrodzeń w ochronie zdrowia na początek roku. Zgodnie z propozycją zmiany obowiązywałyby od 2027 r., co w praktyce oznaczałoby półroczne „zamrożenie” podwyżek. Jak zareagował pan na tę wiadomość?
Karę za bałagan, dziedziczony z rządu na rząd, z kadencji na kadencję, mają ponieść pacjenci limitami i personel zamrożeniem waloryzacji pensji. Bo pamiętajmy, że to jest coroczna waloryzacja. To przykre, że nikt nie chce naprawić systemu, a jedynie doprowadzić do sytuacji, by siłą rozpędu doczłapał do kolejnych wyborów. Ta zasada jest niezmienna od lat i donikąd nas nie prowadzi. Temat wynagrodzeń personelu to
Czysty temat zastępczy mający ukryć wieloletnia niekompetencje w zarządzaniu ochroną zdrowia w Polsce. Zawsze, kiedy system się wali słyszymy, że to wina lekarzy np. ,,pokaż lekarzu co masz w garażu”. To znana strategia polityków, na którą nikt już się nie nabierze.
W jakich specjalizacjach są największe braki kadrowe?
W tych systemowo związanych ze szpitalnictwem w którym sytuacja jest bardzo trudna, praca ciężka i obciążająca, a wynagrodzenia często z ustawy o Płacy minimalnej. Duże niedobory są w onkologii, radioterapii, patomorfologii. Chirurgia ogólna przeżywa duży kryzys kadrowy, średnia wieku chirurga zbliża się do wieku emerytalnego. Mamy problemy z brakiem dostępności geriatrów.
W których regionach Polski te braki najbardziej odbijają się na pacjentach?
Rozłożenie lekarzy w kraju na osi wschód/zachód i północ/południe miało duże znaczenie po wejściu do Unii Europejskiej. Wtedy, kiedy mieliśmy masowe wyjazdy na zachód i do Skandynawii, duże ubytki dotyczyły właśnie zachodnich i północnych województw.
W tej chwili sytuacja się znacząco zmieniła i o ile nadal są duże niedobory np. w lubuskim, o tym problem zrobił się ogólnopolski. Tylko nie w osi regionów, a rozłożenia miasta wojewódzkie – miasta powiatowe.
Większość społeczeństwa emigruje do dużych miast w Polsce i nie inaczej jest z lekarzami. Problemy mają szpitale powiatowe, im bardziej oddalone od miast wojewódzkich, tym większe mają problemy kadrowe. Politycy wydają się nie zauważać tych wielkich zmian społecznych, które dotyczą wszystkich zawodów, w tym także medycznych. Bo podobne problemy są z pielęgniarkami, diagnostami itd. Podkreślmy jednak, mamy liczbę lekarzy już bliska średniej unijnej, problemem jest niedobór lekarzy w publicznym sektorze, w szpitalnictwie, a nie w kraju.
Jak poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa pacjentów jest dopuszczanie do pracy lekarzy, którzy nie są w stanie swobodnie porozumiewać się po polsku? Jak można oczekiwać, że pacjent będzie czuł się bezpiecznie, skoro istnieje ryzyko niezrozumienia objawów?
Ogromnym i niestety mamy pytania z prokuratur dotyczące takich wydarzeń, na szczęście skala zjawiska nie jest obecnie duża. W medycynie podstawą diagnostyki i leczenia jest wywiad lekarski. Jak lekarz ma podjąć właściwą ścieżkę, kiedy nie rozumie wywiadu, ani wyników badań.
To jakie leki przyjmuje pacjent, na co choruje, jakie ma uczulenia to abecadło pracy lekarza, bez tego nie ma możliwości dobrej i bezpiecznej opieki nad pacjentem. Wedle ostatniego raportu OECD 2025 liczba lekarzy w Polsce wynosi 3,9, dokładnie tyle ile wynosi średnia OECD.
Wydaje nam się, że nie ma więc konieczności importu lekarzy w myśl zasady „nie ważne czy mówi po polsku, ważne, że jest”, jak miało to miejsce jeszcze do niedawna. Walczymy o zamknięcie ostatniego z warunkowych trybów dopuszczania do zawodu lekarza w Polsce. Bo są dwa „normalne” tryby, egzamin lub nostryfikacja, których sensu istnienia nikt nie podważa. Jesteśmy jedynym krajem Unii Europejskiej, który dopuszcza do pracy lekarzy nieznających języka i najwyższy czas to zmienić.








