Mało kto odwiedził za życia niebo lub piekło. 64-letnia Aneta, emerytowana nauczycielka, była i tu, i tu. Piekło opisuje tak: „W 2003 roku dostałam zapalenia jajnika. Chirurg zdecydował, że trzeba go usunąć. Klasycznie. Boże święty, jak bolało! Rozkroili mnie od spojenia łonowego po pępek. Ani podnieść się z łóżka, ani chodzić, ani nawet wyprostować, bo te wszystkie szwy ciągną człowieka do ziemi. Chodzisz przygięta i potwornie obolała…!”
Po zabiegu dochodziła do siebie tygodniami. Potem starała się o nim zapomnieć – pamiętając wszakże o cyklicznych badaniach. Wiadomo – profilaktyka najlepszym lekarzem. Prowadziła zdrowy tryb życia, odwiedzała ginekologa, robiła cytologie i mammografie. Mimo tego po latach piekło otwarło się znowu. Na początku 2021 r. pojawiły się krwawienia. Ginekolog pobrał próbki, wysłał do patomorfologa i dokładnie rok temu Aneta usłyszała diagnozę: rak trzonu macicy. Lekarz rzucił: „Trzeba wyciąć wszystko”. Pomyślała sobie: „ Dobry Boże, skoro wtedy, przy jajniku, przeżyłam taki koszmar, a byłam o dekadę młodsza, to co będzie teraz?” W dodatku badanie piersi wykazało nowotwór sutka. Złośliwy.
Powinna się kompletnie załamać, ale… nagle otworzyło się nad nią niebo. Opisuje je tak: „Lekarze przekonywali mnie, że nie ma wyjścia, trzeba ciąć cały brzuch. Postanowiłam poczytać o tym w internecie. Znalazłam informację o krakowskim Szpitalu na Klinach, w którym kobiety z takim rakiem operuje się jak na Zachodzie: małoinwazyjnie, bez rozcinania całego brzucha, przy pomocy robota da Vinci, za darmo – dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej. Napisałam do nich zaraz, w niedzielę wieczorem. W poniedziałek o świecie znalazłam na mejlu odpowiedź od pani Agnieszki: proszę przysłać dokumenty, zapraszamy na bezpłatną konsultację. Ginekolog na Klinach przyznał, że konieczne jest usunięcie macicy, jajowodów, drugiego jajnika. Ale operacja wyglądała o niebo inaczej niż tamta. Nie miałam rozpłatanego brzucha, tylko kilka szwów po małych nacięciach. Bez drenów, bo ropa z rany się nie sączy. Mogłam od razu wstać, iść do łazienki. Pomyślałam: tego raka mam już z głowy. Teraz pora zająć się drugim”.
W sierpniu przeszła operację sutka, oszczędzającą pierś, bo guz wykryto we wczesnym stadium.
Jak to znosi? „Raczej dobrze. Co rano myślę: może i nie jestem całkiem zdrowa, ale tak w 80 proc. już tak! Przy okazji okazało się, że moja rodzina i przyjaciele celująco zdali egzamin z miłości i przyjaźni” – uśmiecha się emerytowana nauczycielka.
Cięcie z niewiedzy
W 2014 roku w Niemczech wykonano pierwsze w historii badania dotyczące histerektomii, czyli chirurgicznego usuwania macicy. Omawiając je dr Franziska Prütz i Elena von der Lippe z Instytutu Roberta Kocha wskazały, że zabieg ten przeszła co szósta Niemka w wieku od 18 do 79 lat; tylko w 2012 r. wykonano w Niemczech 133 tysiące takich operacji, przy czym blisko połowę u kobiet miedzy 40 a 49 rokiem życia. Co istotne – w większości przypadków nie były to wcale zabiegi ratujące życie i zdrowie.
Ekspertki mocno zastanowiło, że zdecydowanie częściej macice wycina się kobietom gorzej wykształconym, mniej zamożnym, otyłym, mającym kilkoro dzieci.
Histerektomię przeprowadzono np. u co trzeciej pacjentki z wykształceniem podstawowym i tylko co dziewiątej z wykształceniem wyższym. Wniosek: mniej wykształcone mogły nie mieć wiedzy na temat zabiegu i jego skutków, więc nie były w stanie podjąć świadomej decyzji o swym losie – robił to za nie lekarz, kierując się katalogiem wskazań.
Owe wskazania wywołały wątpliwości i ożywioną dyskusję w środowisku medycznym, nie tylko w Niemczech, ale i Stanach Zjednoczonych, gdzie wykonuje się 550 tys. histerektomii rocznie i bez macicy żyje co piąta dorosła kobieta (co trzecia po 60-ce). Okazało się, że tylko od 6 do 10 proc. zabiegów wynika z przyczyn onkologicznych (rak jajników, szyjki lub trzonu macicy), a pozostałe robi się z innych powodów np. mięśniaków czy endometriozy. Operacje onkologiczne służą ratowaniu życia, te drugie – przeważnie nie. Nawet 80 proc. zabiegów wycięcia macicy, w przypadkach nieonkologicznych nie ma na celu ratowania ani życia, ani zdrowia.
Przy okazji wyszło na jaw, że lekarze ginekolodzy dwukrotnie częściej wskazywali konieczność przeprowadzenia histerektomii niż lekarki ginekolożki (!). Notabene, inne badania, przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Toronto na próbie aż 1,3 mln pacjentów, z udziałem prawie 3000 chirurgów, wykazały, że pacjentki leczone przez chirurgów płci męskiej miały o 32 proc. większe ryzyko zgonu i o 15 proc. większe ryzyko wystąpienia powikłań niż pacjentki leczone przez chirurgów płci żeńskiej.
– Między innymi dlatego – inwestując w najnowocześniejsze technologie, z robotem da Vinci na czele, i oferując pacjentkom i pacjentom nowatorskie metody leczenia, niespotykane dotąd w Krakowie, a czasem także w Polsce – staramy się równolegle walczyć ze stereotypami i powszechną w medycynie dyskryminacją (doświadczyło jej ponad 80 proc. medyczek, w tym lekarek!), promować równość szans i wzmacniać pozycję kobiet w polskiej chirurgii
– mówi Joanna Szyman, szefowa spółki Neo Hospital, która wraz z trzema przyjaciółkami stworzyła i prowadzi Szpital na Klinach. Niedawno ufundowały kurs robotyki chirurgicznej dla pań.
12 marca ginekolodzy i ginekolożki z krakowskiego szpitala, przy wsparciu robotów, zoperowali za unijne pieniądze w ciągu 12 godzin sześć pacjentek chorych na raka endometrium i raka szyjki macicy.
– Na szczególną uwagę zasługuje trachelektomia, czyli usunięcie ogarniętej nowotworem szyjki macicy. Robota da Vinci wykorzystuje się w takich zabiegach w zaledwie kilku szpitalach w Europie, a NEO Hospital jest pierwszym w Polsce. Dla chorych z inwazyjnym rakiem szyjki macicy o średnicy guza do 2 cm zabieg ten pozwala zachować płodność i utrzymać szanse na urodzenie dziecka
– komentuje prof. Paweł Knapp, członek zarządu Europejskiego Towarzystwa Ginekologii Onkologicznej (ESGO).
Cięcie, bo… tak
Z analiz polskich i europejskich wynika, że niemal co trzecią histerektomię wykonuje się z powodu zaburzeń statyki w miednicy mniejszej. Tymczasem przyczyną tej dolegliwości nie jest sama macica, lecz uszkodzenie więzadeł utrzymujących ją w miednicy. Co więcej – dno miednicy podtrzymywane jest właśnie poprzez macicę, więc usunięcie organu pogłębia problem obniżenia miednicy (grozić to może m.in. nietrzymaniem moczu). Realnym rozwiązaniem jest - zamiast histerektomii – zabieg laparoskopowej rekonstrukcji uszkodzonych więzadeł, małoinwazyjny, na niewielkiej powierzchni.
Bardzo częstym powodem usuwania macicy są też mięśniaki i związane z nimi zaburzenia krwawień miesiączkowych lub bardzo silne krwawienia. Współczesne techniki medyczne pozwalają z powodzeniem eliminować ten problem oszczędzająco, laparoskopowo lub z wykorzystaniem robota chirurgicznego.
Kobiety np. w związku z operacją mięśniaków nagminnie mierzą się też z argumentem, że dzięki usunięciu macicy nie zachorują na raka. Tymczasem ryzyko wystąpienia nowotworu, gdy nie ma obciążeń genetycznych, jest faktycznie znacznie mniejsze, niż to związane z zabiegiem histerektomii.
W świetle tych ustaleń eksperci pod auspicjami Niemieckiego Towarzystwa Ginekologii i Położnictwa opracowali już osiem lat temu nowe wytyczne dotyczące wskazań do histerektomii. Ich fundamentem stało się „rzetelne informowanie pacjentek o możliwych formach leczenia poszczególnych schorzeń oraz korzyściach i zagrożeniach związanych z usunięciem macicy, by kobiety mogły podejmować świadome, odpowiedzialne i suwerenne decyzje”.
Cięcie po polsku
Polki AD 2022 często muszą szukać informacji w internecie. Te lepiej wykształcone i zaradne, jak Aneta, docierają do nich przeważnie bez wsparcia lekarzy, a czasem wręcz – jak mówią – wbrew lekarzom, których większość – preferuje radykalne metody. Co gorsza, większość wybiera także klasyczne cięcie, a część wręcz zniechęca pacjentki do „nowinek” (nie tylko robotów, ale i laparoskopów!). W efekcie aż 90 procent histerektomii w Polsce – czyli grubo ponad 30 tysięcy rocznie – wykonuje się poprzez rozcięcie brzucha skalpelem od pępka do spojenia łonowego. Na Zachodzie przeprowadza się tak już tylko 10 procent operacji – pozostałe realizowane są z użyciem laparoskopu lub (coraz częściej) robota chirurgicznego: małoinwazyjnie, z ograniczeniem ryzyka powikłań i utraty krwi, trudno gojących się ran i zbędnego cierpienia.
– 8 lipca 2021 roku dostałam wynik: rak trzonu macicy. W szpitalu powiedzieli, że trzeba szybko wycinać wszystko. Zapytałam o operacje endoskopową, a lekarz na to, że u mnie odpada, bo mam za dużo kilogramów. I tyle. Wyszłam z gabinetu zapłakana. Przez dwa dni i noce siedziałam bez ruchu, zrozpaczona – opisuje swoje piekło 62-letnia Elżbieta. Trzeciego dnia zobaczyła jednak skrawek nieba: coś jej kazało włączyć komputer i wpisać w wyszukiwarkę „rak trzonu macicy”. Wyskoczyła informacja, że w Szpitalu na Klinach, w ramach projektu unijnego, można bezpłatnie usunąć taki nowotwór. Robotem da Vinci.
– 12 lipca dzwonię do szpitala, zostawiam numer telefonu, a pani Agnieszka oddzwania po… 15 minutach. Prosi o wyniki badań itp. Wysyłam. Dorabiam tomografię, rtg. Jadę do Krakowa. 13 sierpnia mam operację. Nazajutrz otwieram oczy w tej samej sali, z której mnie zabrali. Po wszystkim. Mam w sobie radość, wielką ulgę – ale i złość: dlaczego wcześniej lekarz nie powiedział mi o jest możliwości? O tym, że mogę uniknąć całej tej otwartej operacji, związanych z nią ryzyk, cierpienia, długiego powrotu do zdrowia? A gdybym nie siadła do tego komputera? Nie trafiła, nie znalazła informacji?
– pyta retorycznie Elżbieta.
Dopiero w Krakowie, od specjalistek ze Szpitala na Klinach, dowiedziała się, że operacje z użyciem Da Vinci to jedna z najlepszych opcji u pacjentek z rakiem trzonu macicy, które dodatkowo cierpią na otyłość, cukrzycę czy nadciśnienie, windujące ryzyko w klasycznych zabiegach. – Dobrze, że na Klinach można je przejść w ramach programu unijnego, bo koszt komercyjnego zabiegu to 40 tys. zł i nie każdy byłby w stanie go unieść – dodaje pacjentka.
Krakowski szpital dzięki środkom unijnym może wykonać ok. 10 operacji miesięcznie. Potrzeby są wielokrotnie większe, ale publiczny system opieki zdrowotnej w Polsce nie przewiduje dedykowanego finansowania dla zabiegów robotem w ginekologii.
Zapytaj lekarza
Joanna Szyman podkreśla, że każda kobieta, której lekarz zalecił lub zasugerował histerektomię, powinna mu zadać szereg pytań:
- Czy istnieje inna możliwość poradzenia sobie z problemem, z powodu którego macica ma być usunięta? Czy istnieje możliwość leczenia nieoperacyjnego lub oszczędzającego (w wielu przypadkach schorzeń nieonkologicznych, jak np. mięśniaki, torbiele, endometrioza, nietrzymanie moczu, histerektomia nie jest konieczna i istnieje możliwość przeprowadzenia zabiegów oszczędzających, mniej radykalnych)?
- Jakie są rodzaje histerektomii (częściowa, całkowita, całkowita z usunięciem jajników i jajowodów, radykalna)?
- Jakie są metody wykonania histerektomii? (przezbrzuszna/klasyczna, przezpochwowa, małoinwazyjna: laparoskopowa lub robotyczna). Zawsze warto zapytać o zabiegi oszczędzające i małoinwazyjne.
Kolejna grupa pytań dotyczy możliwych powikłań:
- Jakie są skutki danego zabiegu?
- Jak zabieg histerektomii wpływa na życie seksualne?
- Jakie jest doświadczenie lekarza, który będzie wykonywał zabieg?
- Warto zasięgnąć drugiej opinii lekarskiej w przypadku wskazania histerektomii jako zabiegu koniecznego w przypadku nieonkologicznym. Pacjentki mogą ją uzyskać bezpłatnie w krakowskim Szpitalu na Klinach.