Wolontariusze z Centralnego. Marynarz, harcerz, kucharz, emerytowana marines. Kim są ludzie, którzy rzucili wszystko, aby pomóc innym?
Atlasi z Centralnego. Kim są wolontariusze z Dworca Centralnego?
Julia
Ukrainka, która w Polsce mieszka od 20 lat, zaś na Centralnej spotkać ją można od pierwszego dnia. - Tak naprawdę, odkąd odebrałam od mamy telefon o 6:00 rano, że jest wojna, wszyscy stanęliśmy na baczność. Pomaganie stało się naturalnym odruchem, w takiej sytuacji po prostu nie da się nic nie robić. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ignorować całą tę sytuację. Tutaj życie toczy się dalej, a ja dzwonię do cioci i słyszę te alarmy. Nie mogę zaakceptować faktu, że tutaj jest okej, a tam nie i ja nie robię z tym absolutnie nic.
W pierwszych dniach działała na Dworcu Centralnym głównie jako tłumaczka i tzw. pośredniczka, szukała mieszkań, transportów. - Chciałam pomóc jak największej liczbie osób, po prostu - mówi. Julia przyznaje, że pomoc ma swoją cenę - płaci ją każdy, kto zderza się z bólem i cierpieniem uchodźców. - Gdy się tutaj (na Dworzec Centralny - przyp. red.) przychodziło w pierwszych dniach i chciało pomóc... Psychicznie to było bardzo ciężkie do zniesienia. Gdy pierwszy raz weszłam do tzw. Pokoju dla Matek (obszar wydzielony na terenie Dworca Centralnego), po prostu się rozpłakałam. Wiesz, że chcesz pomóc, ale tych ludzi jest tak wiele, że nie wiesz, od czego zacząć. Pojawia się myśl: okej, pomogę jednej osobie. Ale co dalej, co z pozostałymi?