MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Długosz o Pogoni w finale Pucharu Polski 2024: Nie oczekuję pięknej gry, ale zwycięstwa

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Zbigniew Długosz
Zbigniew Długosz Andrzej Szkocki
Jakby udało się to połączyć zwycięstwo z jakąś ekstra grą to będę klaskał z podziwem i radością, ale tego nie oczekuję. Wolę brzydko wygrać niż pięknie przegrać – mówi Zbigniew Długosz, były bramkarz Pogoni oraz trener bramkarzy szczecińskiego klubu.

Telewizor już Pan zarezerwował na czwartkowy finał?
Zbigniew Długosz: Nie. Faktycznie miałem oglądać mecz w telewizji, ale córka z zięciem postanowili mi zrobić wielką niespodziankę i kupili dla mnie bilet na mecz. Pewnie dowiedziałbym się o tym w ostatniej chwili, ale musiałem podać swój Pesel i domyśliłem się dlaczego. Zafundowali mi wyjazd do Warszawy z noclegiem, w sumie trzy dni, będziemy nocować w Wiktorii i takiej wiktorii oczekuję też na boisku.

Będzie Pan na po raz czwarty na stadionie, gdy Pogoń zagra w finale Pucharu Polski.
Dokładnie tak, a powiem nawet więcej – chyba jestem jedyną taką osobą. W dwóch pierwszych finałach uczestniczyłem jako zawodnik Pogoni, w tym trzecim byłem trenerem bramkarzy, a teraz posmakuję pozycji kibica.

Poprzednie finały kończyły się porażkami 0:1. Gdzie Pogoń była najbliżej zwycięstwa?
To ja powiem tak: pierwszy i trzeci. W pierwszym zabrakło nam dwóch minut, by finał rozstrzygały rzuty karne. Byliśmy na nie gotowi, a legioniści nie, bo nawet w normalnym czasie gry nie strzelili karnego. Niestety, w końcówce dogrywki popełniliśmy błąd, za chwilę drugi i Legia zdobyła gola. Taka jest piłka, ale za to ją kochamy.

Domyślam się, że mocno Pan przeżył decyzję trenerze Jerzego Kopy, który przed rzutem karnym dla Legii zdjął Pana z boiska i zastąpił Markiem Szczechem?
Nie potrafię tego opisać. Nie chciałem zejść z boiska, bo rewelacyjnie mi się grało, czułem wszystkie akcje, wybroniłem każdą akcję i nawet przed karnym czułem, gdzie Jerzy Adamczyk będzie strzelał. Po zmianie poszedłem za naszą bramkę i mówiłem do Marka, by rzucał się w prawą stronę. Pamiętam, że legionista zazwyczaj strzelał w lewą stronę, ale czułem, że zmieni kierunek. Zmienił, Marek obronił. Nie dane mi było skończyć tego meczu, a Marek popełnił błąd w końcówce. Przy wykopie piłki z „piątki” zarył nogą w ziemię, piłka trafiła Zbyszka Kozłowskiego w plecy. Udało się ją wybić na róg, ale po wrzutce – Legia zdobyła gola dwie minuty przed końcem dogrywki.

Drugi finał?
Bez historii. Niby byliśmy faworytem, ale na boisku tego nie było widać. Lech też nic wielkiego nie prezentował, ale zrobił jedną akcję, a gola gola zdobyli po dobitce po strzale z dystansu. Wtedy cały mecz przesiedziałem na rezerwie. Mecz jednak bez większej dramaturgii. Grałem za to na starych śmieciach, bo przed przyjściem do Pogoni grałem w Śląsku Wrocław i mieszkałem 50 m od stadionu. Finał rozegrany był we Wrocławiu, bo to był stan wojenny, a PZPN szukał miejsca. Były różne lokalizacje, ale ostatecznie zdecydowali się na Wrocław. Graliśmy, choć mecz miał być „po drodze” dla obu klubów. Jadąc na mecz złapaliśmy dwie gumy, spóźniliśmy się na kolację. Pamiętam, że mało mieliśmy sytuacji, tzw. setek to w ogóle. Lech nie grał dużo lepiej.

W Bydgoszczy dramaturgii nie brakowało.
Nie byliśmy faworytem, ale jak wracam pamięcią do tamtego meczu to wiem, że nas perfidnie oszukano. Znając kontekst tamtego wydarzenia wiem, że nie mieliśmy żadnych szans. Oszukał nas głównie sędzia Robert Małek. Zaraz na początku spotkania Olek Moskalewicz podał do Marcina Bojarskiego. Ten dziobnął sobie piłkę, a piłkarz Jagiellonii w polu karnym skoczył mu na plecy.

Do dziś są różne teorie, czy to było w polu karnym czy nie.
Faul był w polu karnym na 100 procent. Ewidentny. Oglądałem tę sytuację na youtubie wiele razy, nawet Franciszek Smuda się dziwił, że karnego nie było, a sędzia pokazał Marcinowi żółtą kartkę. Dlaczego? Chętnie bym się zapytał o to sędziego. Wtedy nie było Systemu VAR, a jakby był to więcej by pewnie nie posędziował. Po tym finale Małek zakończył karierę. W kuluarach słyszałem, że nie mieliśmy – jako pierwszoligowiec – szans na zwycięstwo. Finały inaczej powinny wyglądać. Powinna być czysta gra, a nie jakieś cyrki. Przez kilka miesięcy od meczu oglądałem filmiki z tą akcją na youtubie, a później znikły. Jakby kogoś gryzła prawda.

Co będzie w czwartek?
Nie chcę pięknych fajerwerków. Niech będzie mecz po grudzie, ale niech się skończy zwycięstwem Pogoni 1:0. Nikt wkrótce nie będzie pamiętał o stylu gry, ale będzie się liczył wynik. Musimy zagrać tak, by wygrać. Oczywiście nie chcę byśmy wygrali po jakimś żenującym widowisku, ale wiem, że mecz ma różne fazy, ale musimy być w tym skuteczniejsi. Mamy ten puchar na wyciągnięcie ręki, pusta gablota czeka i trzeba to zrobić. Ja PP zdobywałem ze Śląskiem, a teraz czekam na zwycięski finał Pogoni. Pozostał nam jeden kroczek do sukcesu, a to jest też najkrótsza droga do europejskich pucharów. Nie oczekuję pięknej gry, ale zwycięstwa. Jakby udało się to połączyć z jakąś ekstra grą to będę klaskał z podziwem i radością, ale tego nie oczekuję. Wolę brzydko wygrać niż pięknie przegrać.

Tak blisko Pogoń Pucharu nie była.
Wszystko przemawia za Pogonią, ale już to przerabiałem. Przy okazji finału z Lechem też mówili, że jesteśmy faworytem, że oni nie mają szans, ale to wszystko weryfikuje boisko, dyspozycja dnia, a dobry strzał może wyjść każdemu zawodnikowi. Oby to nie był wiślak. Pamiętajmy, że to jest piłka. Trzymam za Pogonią, chciałbym w mieście trochę tych igrzysk, bo mamy piękny stadion, super atmosferę, ale brakuje trofeów.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ważna zmiana na Euro 2024! Ukłon w stronę sędziów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński